Nie wiedzieć czemu czasami wydaje się nam, że tak wiele możemy.
Sen akurat głębszy, to i poranek radośniejszy. Albo po pojedynczym modlitewnym westchnieniu udało się przejechać zapchane miasto bez korków. Ktoś był dla nas miły, choć nie musiał; skończył się dłuuugi dzień; podskoczył cukier – słowem, przytrafiło się coś, co dało poczucie, że oto złapaliśmy wiatr w żagle. Tyle że właśnie: „przytrafiło się”. Nawet tym, co nie wierzą w przypadki, pewne rzeczy się po prostu zdarzają i nie ma co wyciągać z tego pośpiesznych wniosków na temat swojej duchowej (pomyślnej) kondycji. Co najwyżej takie, że podziękować – jak rozmawiać – zawsze warto.
Owszem, czasami i nam może się wydawać, że chcieć to móc i choć nie warto ani innych, ani siebie zniechęcać do celowych wysiłków, to nie ukrywam: wśród korzyści (wolno tak mówić?), które przynosi światu chrześcijaństwo jest i ta, że nasze oczekiwania wobec własnych duchowych osiągów są śmieszne w zderzeniu z Bożą łaską. Teza, odmieniana przecież przez rozmaite rozciągnięte w czasie i przestrzeni święte życiorysy – że Bóg jest wielki, a my nie – w praktyce okazuje się bardzo wygodna. Można wyjść z pracy o czasie, nie zamartwiać się po nocach, przeżyć niedzielę na kanapie, polecić dziecko świętemu, kiedy już ręce opadają, ba, nawet nie pójść na różaniec bez wyrzutów sumienia. Żartuję, ale tylko trochę. Pokora niewątpliwie wiele w naszym życiu upraszcza. Zaufanie Bogu – również.
Oczywiście niekiedy trudno jest nam nie zachowywać się tak, jakby wszystko od nas zależało (od naszego wysiłku, dotrzymywania terminów, trzymania się prosto i co tam jeszcze ludzie wymyślili, by pokazać na zewnątrz swój duchowy ład). Chodzimy wiecznie uśmiechnięci… i nieprawdziwi.
Czy jakby Pan Bóg chciał mieć na służbie roboty, to by ich nie stworzył dla własnej uciechy?
Nie dawajmy się zwieść: możemy niewiele. Czasami trzeba po prostu wyrzec się, porzucić, skreślić. Jakby na przekór wszystkiemu, co chce nas zmusić do przeżywania życia z rozmachem, na bogato –przejrzystość, prostota, asceza. Cisza.
Być może używam słów nie takich jak trzeba (szczodrość i obdarowanie towarzyszące bogactwu wydają się tak bliskie przecież działaniu Boga, do którego jesteśmy podobni) – ale nie o słowa tu chodzi.
Pisząc o adwencie, ksiądz Janusz Pasierb tak komentuje słowa z Listu do Rzymian 13,11 „Teraz bowiem bliższe jest nasze zbawienie niż wówczas, gdy uwierzyliśmy”: „Zbawienie moje jest bliższe, ponieważ jestem już słabszy. Już zgadzam się na to, żeby być prowadzonym. Bóg może już być silniejszy, ale niech będzie błogosławione to, co było przedtem: szukanie, wiara, niepokój – bez nich nie doszedłbym nawet do tego koniecznego punktu (…) A w końcu nie jest ważne, jak jestem jeszcze od Niego daleko, ale jak On jest blisko”. Nie dawajmy się przekonać, że jest inaczej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.