WIELKI POST 2007 - KATECHEZA V Z Elżbietą Wojdą, nauczycielką w wiejskiej podstawówce w Stefanowie, o sumieniu nauczyciela rozmawia Agata Puścikowska
Agata Puścikowska: – Krzyczy Pani na dzieci?
Elżbieta Wojda: – Niestety, czasem podniosę nieco głos. Podle się wtedy czuję, oj, podle. Potem godzinami to rozpamiętuję i sobie myślę: można było inaczej zareagować? A może to było jedyne wyjście… Mąż się ze mnie śmieje, mówi, że przesadzam. A ja wieczorem robię sobie zawsze taki „nauczycielski rachunek sumienia”… No, dajmy na to wczoraj: mój uczeń, siedmiolatek, mimo że tego zabraniam, przyjechał do szkoły rowerem. I tuż pod szkołą o mały włos nie wpadłby pod samochód! Byłam przerażona, roztrzęsiona i być może zareagowałam zbyt gwałtownie… Mogłam inaczej?
Ja Panią „rozgrzeszam”!
– No właśnie, nie wiem, czy słusznie… Bo przecież my, dorośli, a szczególnie nauczyciele, musimy zawsze umieć się opanowywać. Musimy działać rzeczowo i racjonalnie, a nie powodowani emocjami… Czy mój uczeń zrozumie lepiej, gdy krzyknę? Nie sądzę! Z drugiej strony w sytuacjach groźnych dla życia czy zdrowia (nie tylko fizycznego) trudno nie włączać emocji i nie wystarczy tylko głaskać po głowie. Nauczyciel to w końcu człowiek, prawda?
O tak… Tyle tylko że moi nauczyciele nie mieli chyba takich dylematów i tak delikatnego sumienia jak Pani.
– Mam za delikatne sumienie? A można mieć za delikatne sumienie, pracując z dziećmi – małymi ludźmi, których kształtujemy i niejako „tworzymy”? Dzieci, te najmłodsze, ale nawet i 16- czy 18-letnie, to subtelne istoty, które łatwo zranić… Proszę sobie wyobrazić, że gdy miałam 14 czy 15 lat, pewna nauczycielka mówiła do wszystkich uczniów po imieniu, a do mnie i kolegi – po nazwisku… Bardzo mnie to bolało, po prostu piekło. Czułam się gorsza i upokorzona. Z perspektywy dorosłego nie było problemu, a dziecko – cierpiało. Postanowiłam wtedy, że ja będę inną nauczycielką!
Już wtedy chciała Pani uczyć?
– No oczywiście! To było moje marzenie z dzieciństwa.
No i tu mamy odpowiedź: Pani to „nauczyciel z powołania”, gatunek wymierający…
– Dlaczego wymierający?! Może w wielkim mieście to tak jest… Może tam i nie ma już etosu nauczycielskiego, a praca w szkole to gehenna. U nas jest inaczej. Normalniej, spokojniej, lepiej. Tutaj nauczyciel to człowiek szanowany. A nauczyciele, w większości, cieszą się, że uczą.
Oglądając relacje telewizyjne, czy czytając o polskiej szkole, trudno się z Panią zgodzić…
– Nie wiem, może i jestem idealistką… Ale przypadki pokazywane przez media oglądamy w nieskończoność… A normalności nie pokazują, bo nieciekawa chyba. Czasem, gdy widzę jeden obraz u siebie, a drugi w telewizji, zastanawiam się: może my w jakiejś utopii żyjemy? I boję się, żeby ten „wielki świat” do nas za szybko nie dotarł… A może właśnie ta Polska prowincjonalna – niezbyt bogata, w której czas ciągnie się powoli i spokojnie – jest prawdziwsza? Tu nie trzeba uczonych słów o współpracy szkoła–dom, bo ona jest i będzie zawsze. Wszyscy się tu znamy… Często z rodzicami mówimy sobie na „ty”…
No to rzeczywiście jest Pani łatwiej.
– Ale jest i druga strona medalu: nie jest prosto wychowywać dzieci koleżanek. Czasem trzeba wykazać się niezłą dyplomacją, żeby wszystko pogodzić, a jednocześnie dalej wymagać i być sprawiedliwą. Atmosfera pracy jest niemal rodzinna, ale wiadomo jak to czasem w rodzinie… Wielokrotnie staję przed dylematem: stać się wrogiem, czy dać spokój…
I co Pani wybiera?
– Staram się działać tak, żeby nie zrobić nikomu krzywdy. Moją zasadą jest „po pierwsze nie szkodzić”. Nie szkodzić ani fizycznie, ani moralnie. A gdy jest już taki fundament, można powalczyć o coś więcej. Chodzi o to, żeby nie tylko uczyć, ale i wychowywać, bo sama dydaktyka niewiele daje. Najważniejsze jest głęboko rozumiane dobro dziecka. Szalone czasy, w których żyjemy, z nauczyciela chcą zrobić maszynkę do uczenia. A przecież nauczyciel wychowuje razem z rodziną. Gdy wynika jakiś klasowy problem, to czy mogę dalej mówić o ortografii? Program da się nadgonić, a kształtowania młodego człowieka być może już nie…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.