Wspólnota założona przez ks. Mirosława Toszę nazywa się „Betlejem”. Bezdomny Jezus spotyka się tu z bezdomnymi.
Pracował z niepełnosprawnymi we wspólnotach ruchu „Wiara i Światło”. Jako diakon zdecydował się wstąpić do Jerozolimskiej Wspólnoty Monastycznej. Po wstępnej rozmowie pojechał do ich klasztoru w Paryżu. Poszedł na adorację Najświętszego Sakramentu w kościele Saint Gervaise, w samym centrum, w nocy z czwartku na piątek. Kiedy wracał, zorientował się, że nie ma kluczy, więc wrócił pod świątynię. W tym czasie pojawiła się tam kobieta z dzieckiem. Najpierw spała, a kiedy się obudziła, patrzyła mu w oczy bez słów. – Spojrzenie tamtej kobiety nie dawało mi spokoju – pamięta. – Myślałem o dwóch obecnościach – Chrystusa w Eucharystii i w tej biednej kobiecie. Przeżyłem kilka godzin adoracji. Jedną wybrałem sam w kościele. Do drugiej zmusiły mnie okoliczności. Wiedział, że jeśli wstąpi do Wspólnoty Jerozolimskiej, nigdy nie zaprosi tamtej kobiety do środka. 10 lat temu sam założył „Betlejem”, gdzie stara się łączyć te dwie obecności.
Kilometry dla Filipka
Ks. Tosza z domownikami jeździ na spotkania z młodzieżą, daje świadectwa w kościołach. Na jednym ktoś zadał mu pytanie: „Skąd się u księdza biorą ci bezdomni?”. „Zapytajcie ich samych. Każdy ma swoją historię” – odpowiedział. Niektórzy bezdomność mieli zapisaną od dzieciństwa. Ojciec Tomka uzależnił się od hazardu i to „zamiłowanie” przekazał synowi. Tomek narobił tyle długów, że wyprowadził się od rodziców i trafił na ulicę. W „Betlejem” skończył gimnazjum. Rozpoczął naukę w szkole średniej, choć, jak twierdzi, nie lubi się uczyć. Pracuje przy układaniu kostki brukowej i zamierza wyjechać za granicę do pracy przy winnicy. Brat Pawła skończył w więzieniu skazany za zabójstwo, drugi – za jego próbę. Rodzice wcześnie zmarli. Najmłodszego Pawła bracia zmuszali do kradzieży, żebrania. Nieraz oberwał od nich tak, że musiał leczyć się u neurologa. Do „Betlejem” przyprowadziła go „pani z Caritas”. – Trząsł się, nie umiał łyżki utrzymać – wspomina ks. Tosza. Teraz tak się zmobilizował, że codziennie biega po 10 km, żeby pod koniec lutego z kilkoma domownikami wziąć udział w maratonie na Malcie. Na Facebooku na stronie „Wspólnota Betlejem” można „kupić” ich kilometry, które zamierzają przebiec, żeby dofinansować skomplikowaną operację serca chorego Filipka. Marek stracił dom po rozwodzie. Do wspólnoty trafił po odwyku. Jest zakrystianem, dużo czasu poświęca na modlitwę. Potrafi opowiadać o swojej duchowej przemianie. Nieraz występował ze swoim świadectwem w mediach. W turnieju „Jeden z dziesięciu” zajął drugie miejsce. Niedawno przeszedł udar. – Nigdy w życiu nikt się mną nie opiekował tak jak w „Betlejem” – uważa. – Odwiedzaliśmy go w szpitalu jak jakiegoś króla – śmieją się koledzy.
Nieraz trafiają do nich ludzie utalentowani.
Kiedy zamieszkał z nimi aktor, wystawiali Dostojewskiego i Wojtyłę. Dziś Piotr, kucharz, przygotowuje im dania jak w najlepszej restauracji. Ks. Tosza nie sprawdza, kto wyszedł na prostą, kto wrócił na dworzec. – Ważne, żeby zerwali z ogonem, jakim jest bezdomność – mówi. – Robimy to symbolicznie, tak że po dwóch latach domownicy tracą status bezdomnego. Mają pokój, klucz i płacą czynsz, czyli 350 zł miesięcznie. Mogą zaczynać od nowa. Żyjąc we wspólnocie przez 24 godziny na dobę, stale muszą weryfikować własne postępowanie. Ksiądz także. – Kiedy głoszę rekolekcje w parafii, to mam luksus, że wracam do zakrystii i nikt tego nie ocenia – opowiada. – Kiedy komentuję słowo Boże w naszej kaplicy, to biorę pod uwagę, że domownicy mnie znają. Był taki moment, że rzadko bywałem w „Betlejem”, bo stale coś załatwiałem. A komentując Ewangelię, powiedziałem, że trzeba mieć czas i nie spieszyć się. Wtedy jeden ze słuchaczy pogroził mi palcem: „No właśnie, właśnie”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).