Nie brakuje oskarżeń, że to wszystko albo celowa robota, albo jeden wielki spisek przeciw ludzkości. Powoli, powoli.
To był ten duży dzięcioł i mimo czerwonej czapeczki nie można go było dostrzec. Ale ksylofon miał dobry i turkotał nim na całą okolicę. A synogarlice krążyły, goniły się wzajemnie i zaczepnie pohukiwały. To było szczególne tło wielkotygodniowej liturgii. Gdzie? A czy to ważne? Takich miejsc pewnie wiele było w Polsce. Bo tam, gdzie kościół jest metrażem zbyt mały, a przed, albo i za nim stosowne miejsce, proboszczowie przenieśli liturgię na zewnątrz świątyni. Trafiłem do zaprzyjaźnionej parafii, gdzie właśnie z dzięciołem i synogarlicami w tle celebrowaliśmy Paschalne Triduum.
Tłem, więcej niż tłem, były nie ptaki, a... groby. Bo cmentarz wypełnia tam przestrzeń okoloną staroświeckim murem, gdzie świątynia oraz cmentarz stanowią całość. Gdy słuchałem wielkoczwartkowego czytania skojarzyła mi się inna sceneria – inna ale jakoś podobna. Skojarzenie sprzed tysiąca dziewięciuset lat. Z czasów prześladowań wyznawców Zmartwychwstałego. Gromadzili się w Rzymie, ale i wielu innych ośrodkach ówczesnego świata w katakumbach. Były to podziemne miasta umarłych. Taki tam układ geologiczny, że drążenie podziemnych korytarzy jest stosunkowo łatwe. Plątanina korytarzy, grobów, sarkofagów bywała przedziwna i dawała schronienie. A niejeden grób krył w sobie szczątki męczenników. Eucharystia sprawowana na takim grobie nabierała szczególnej wymowy. Z tego z czasem zrodził się zwyczaj wmurowywania w stół ołtarzowy relikwii męczenników – ten zwyczaj trwa do dziś.
Wielkotygodniowa liturgia w otoczeniu grobów. A przy grobach żywi! Każdy przy grobie najbliższych... Może niektórzy święci? Z tych nieogłoszonych oficjalnie, ale w życiu święci. Jak znam ludzi, to zdaję sobie sprawę, że w niejednym grobie także nie-święci. Ale i oni ślad dobra i wiary po sobie zostawili. Teraz tą przedziwną, wymuszoną w swoim przebiegu liturgią, włączeni zostali do kręgu szukających Zmartwychwstałego.
A wokół ołtarza – takiego przenośnego, z namiotowym daszkiem i wszystkimi potrzebnymi sprzętami – gromada posługujących. Dorośli mężczyźni, młodzieńcy, rosłe panny, dzieci. Kobiet nie widać – ale słychać, prowadzą śpiew na chórze mając z resztą komunikację i synchronizację tylko dźwiękową. I to działa. Widać, że każdy swoją funkcję ma i jest w niej dobrze zorientowany. Tyle, że polowe warunki stwarzają niezręczne sytuacje – ale ze wszystkiego można ze stoickim spokojem wybrnąć. I tak od Wielkiego Czwartku aż po Niedzielę Wielkanocną – ze słońcem, trochę deszczem, wiatrem, także wichurą świętowali chrześcijanie Zmartwychwstanie Pana.
No tak, powie ktoś, ale kiedyś chrześcijanie kryli się w katakumbach przed prześladującą ich władzą i wrogim tłumem. Dziś jest inaczej, no i nie kryliśmy się... Prawda. Ale wróg nas tak poustawiał. Wróg? A no wróg, koronawirus. Czyż nie wróg? Inny niż rzymski cesarz, ale nieprzejednany wróg. A na płaszczyźnie tej epidemicznej siły, wrogiej każdemu człowiekowi siły, dochodzą do głosu jak nie wrogowie, to co najmniej wyrastają wzajemne niechęci, podejrzenia, insynuacje, interesiki i ogromne interesy. Nie będę wyliczał przykładów, koń jaki jest – każdy widzi, jak zauważył filozof.
Niemniej jednak nie brakuje głośno nawet formułowanych oskarżeń, że to wszystko albo celowa robota, albo jeden wielki spisek przeciw ludzkości. Powoli, powoli. W niektórych szczegółach może, zgodnie z przysłowiem, „tkwić diabeł”. Ale nie w całości epidemii. Historia ludzkiej rodziny zna epidemie – kiedyś o tyle straszniejsze, że ludzie byli zupełnie bezradni. Jakimś środkiem była kwarantanna, ale bywało, że przeżywał jeden na stu... Bywała dżuma, była cholera, była hiszpanka – to najbardziej znane pandemie. W naszych czasach jest jeszcze (oprócz covidu) inna pandemia. „Gdzie my pojedziemy na święta?” I nie tylko na święta. Jedni płaczą. Bo nie mogą pojechać straszyć niedźwiadka w Tatrach, inni płaczą, bo boją się do rodziców – a nuż im wirusa zawiozą. Tych rozumiem, tamtych niekoniecznie. Coraz uciążliwsza ta choroba podróżowania. Zresztą – to właśnie przez nią wirus tak błyskawicznie rozprzestrzenił się po całym globie.
A z tej naszej liturgii – także tej cmentarnej – emanuje i tym razem emanował wielki spokój. Nawet zwyczajnych komend liturgicznych wypowiadanych szeptem nie było. Z maseczką na twarzy to nie działa. A transmisja drogą internetową? Działa. I nie ma co na te transmisje wybrzydzać. Owszem, wychowywać ludzi do korzystania z tej techniki, cieszyć się, że jest w zasięgu każdej parafii. A równocześnie celebrans i liturgiczny zespół powinien być bardzo uważny, akcja przygotowana, bo patrzą także ci nie całkiem przekonani. I ci, co to potrafią zwęszyć każdą śmiesznostkę i puścić jakimś twittem w świat. To nie są wrogowie, ale my nikomu nie dawajmy okazji do kpin i żartów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.