Jeśli czas epidemii jest czasem apokalipsy – o czym pisałem przed tygodniem – to znaczy że Ktoś-Ponad-Nami chce coś ważnego nam powiedzieć.
Przypomniałem sobie o testamencie. Bo to jest tak: jak ksiądz zostaje proboszczem, powinien przygotować testament i złożyć go w kurii diecezjalnej. Zasada bardzo życiowa, choć aktywuje ją dopiero śmierć. Na plebanii znajduje się dobytek zarówno parafialny, jak i osobisty proboszcza. No i są środki finansowe. Testament pozwala wszystko poukładać i zaspokoić prawa spadkobierców, a równocześnie zabezpiecza majątek parafii. Przeszedłem w stan spoczynku, trzeba uaktualnić testament. I jeszcze tego nie zrobiłem. A jak dopadnie mnie koronawirus? Wielkiego majątku nie mam, nawet mieszkanie łasym kąskiem nie jest. Ewentualnych spadkobierców niewielu, czyhać nie będą. Ale dla porządku trzeba sprawę uaktualnić.
Skąd mi takie myśli? Jasne, przez epidemię. Każdy z nas podejmuje większe ryzyko siadając za kierownicą, niż teraz ryzykuje (czy chce, czy nie) pod obstrzałem kropelkowej metody wirusa. Zatem lekceważyć zagrożenie? Żartować ze wszystkich zarządzeń państwowej władzy? Broń Boże! Tym bardziej, że siedząc za kierownicą jakiś wpływ na rzeczywistość mamy, większy bądź mniejszy, ale jednak. W czas epidemii nasz wpływ niepomiernie maleje. Zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego prawie wszyscy posłuchali hasła „siedź w domu!”
Wszyscy... Z wyjątkiem tych, którzy nas ratują przed niewidzialnym wrogiem, ufając procedurom, współpracownikom i kombinezonom (dobrze, że Chińczykom coś zostało). Żaden z tych trzech elementów nie ma stuprocentowej gwarancji... Chciałoby się jak w czas wojny zawołać: „Chwała bohaterom!”
Z jednej strony nadzieja – że to nie ja, że nikt z moich bliskich... Boimy się tego zdania nawet w myśli formułować. Z drugiej strony obawa, nawet lęk i strach – że jednak każdego i każdą los dotknąć może. Nie chcemy nawet myślą tego „losu” prowokować. Wobec tego za telefon i dzwonimy, rozmawiamy, zawoalowane pytanie „co słychać?” ma swój zalękniony podtekst...
Czy rozmawiamy z Bogiem? Czy się modlimy?... O co? Dla kogo? Myślę, że nie trzeba wychodzić poza prośby modlitwy Pańskiej. By nie dyktować Ojcu niebieskiemu naszych pomysłów i rozwiązań oraz nie ograniczać wielkości Bożych darów. One są zawsze większe, niż się spodziewamy – ale też zwykle trudniejsze. A Bożej pomocy nie braknie, byle człowiek Jego darów nie przekreślał. I nie zamykał się w swojej mniemanej wielkości. A że wirus sporo tej wielkości nas pozbawił – to może i więcej od Boga na nas spłynie.
Byle więc nie przekreślać Bożych darów lekceważąc zdrowy rozsądek i reguły ustalane przez ludzi, którym jako społeczeństwo powierzyliśmy troskę o naród, państwo i samych siebie. W dni trudne nie powinno być ani mędrkowania, ani sporów o rzeczy zgoła marginesowe. Ani wygłupów – czy to młodzieńczych, czy politycznych. Zdaje się, że ochota na wygłupy już minęła. I okazuje się, że można przeżyć nie błaznując. Warto tej zasady się trzymać na przyszłość – czy się jest uczniakiem, czy się jest politykiem. Gdy epidemia minie, a jak dotychczas epidemie zawsze mijały, to poważniejsze nastawienie do życia społecznego, wspólnotowego, politycznego powinno wziąć górę. Może właśnie to chce nam Boża Opatrzność wbić do głów i serc?
Nagrałem tu kiedyś rozmowę, której fragment za zgodą zainteresowanej przytaczam: „Teraz taki ten czas, że nic się nie liczy. Ani buty za 600 złotych, ani zegarek, ani fryzjer, ani kosmetyczka – nic zupełnie. Po prostu liczą się podstawowe wartości. Po co mi te buty, jak nie mam gdzie wyjść. Latałam, kupowałam, a teraz siedzę w domu i myślę jak to będzie. Firma obrotu nie ma, zysku także nie. Miałam na wakacje pojechać i po co mi to. Będę w Polsce mieć wakacje, bo strach się gdziekolwiek ruszać. Muszę usiąść, zastanowić się, wszystko przemyśleć i jakoś inaczej żyć. A nie to całe ładowanie w rzeczy, które okazują się w ogóle nieprzydatne. Muszę przewartościować swoje życie. Co jest ważne, a co nie jest ważne”.
Młodzi, aktywni, jakoś a nawet dobrze ustawieni, wszystko przed nimi. A tu nagle koronawirus, epidemia, i w ogóle nie wiadomo, gdzie się jutro obudzimy. Pewnie w swoim łóżku, ale nasze położenie będzie całkiem inne niż dotąd. Ta wątpliwość może dotknąć każdego inaczej, ale dotknie wszystkich. Jeśli czas epidemii jest czasem apokalipsy – o czym pisałem przed tygodniem – to znaczy że Ktoś-Ponad-Nami chce coś ważnego nam powiedzieć. Choćby tyle, ile moja rozmówczyni zawarła w dwóch ostatnich zdaniach: „Muszę przewartościować swoje życie. Co jest ważne, a co nie jest ważne”.
Na koniec biblijne odniesienie, które słyszy się ostatnio dość często. Chodzi o słowo „armagedon”, a trzeba by zapisać Har-Magedon, po hebrajsku Har Megiddo, co znaczy „góra Megiddo”. W pobliżu lokalizacji miasta Megiddo i na sąsiadującym obszarze doliny Jezreel w Palestynie nie ma żadnej góry, co najwyżej niewielkie uwypuklenie terenu. Trójkątnego kształtu dolina jest niewielka. Księga Apokalipsy (czyli Objawienia 16, 16) symboliczną nazwą Harmagedon określa ostateczną walkę wrogów Boga z jego wyznawcami. Nie bez powodów takie odniesienie do tej właśnie nazwy i lokalizacji. W ciągu minionych czterech tysięcy lat co najmniej 34 krwawe bitwy rozstrzygnęły się pod murami Megiddo. Autor Apokalipsy z nazwy miasta czyni zatem symboliczne miano ostatecznej walki, w której klęskę ponoszą wrogowie Boga. Z treści tego określenia utrwaliła się dramatyczna walka i towarzyszące jej kataklizmy. A przecież wyznawcom Boga przynoszą one zwycięstwo dobra a nie zagładę. Potoczne rozumienie słowa „armagedon” jest zatem jednostronne, błędne i oderwane od biblijnego kontekstu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Pocieszam się, że następnym miejscem mojego pobytu będzie jakaś mogiłka.