Do ponownego odkrycia i przeżycia wielkości i piękna swego powołania wezwał duchownych Benedykt XVI. Poprosił Boga i ludzi o przebaczenie grzechów, których dopuścili się niektórzy księża. Na zakończenie Roku Kapłańskiego, przewodniczył on na Placu św. Piotra Mszy św. koncelebrowanej wraz z ok. 15 tys. duchownych z całego świata.
Drodzy współbracia w posłudze kapłańskiej,
drodzy bracia i siostry,
Rok Kapłański, który obchodziliśmy, 150 lat po śmierci świętego Proboszcza z Ars, wzoru posługi kapłańskiej w naszym świecie, zbliża się do końca. Pozwoliliśmy się prowadzić Proboszczowi z Ars, aby zrozumieć na nowo wielkość i piękno posługi kapłańskiej. Kapłan nie jest po prostu posiadaczem jakiegoś urzędu, jak te, których potrzebuje społeczeństwo, aby wypełniać określone zadania. Pełni on bowiem coś, czego żadna istota ludzka nie może robić sama z siebie: głosi w imieniu Chrystusa słowo rozgrzeszenia z naszych grzechów i w ten sposób, wychodząc od Boga, odmienia naszą życiową sytuację. Nad ofiarą z chleba i wina wypowiada słowa dziękczynienia Chrystusa, które są słowami przeistoczenia – słowami, które uobecniają Jego samego, Zmartwychwstałego, Jego Ciało i Jego Krew i w ten sposób przemieniają składniki świata: słowa, które otwierają na oścież świat przed Bogiem i łączą go z Nim. Kapłaństwo nie jest zatem zwykłym „urzędem”, lecz sakramentem: Bóg posługuje się biednym człowiekiem po to, aby za jego pośrednictwem być obecnym dla ludzi i działać na ich rzecz. Ta śmiałość Boga, który istotom ludzkim powierza samego siebie; który, choć zna nasze słabości, uważa ludzi za zdolnych do działania i obecności w Jego zastępstwie – ta śmiałość Boga jest czymś prawdziwie wielkim, co kryje się w słowie „kapłaństwo”. To, że Bóg uważa nas za zdolnych do tego, że w ten sposób powołuje On ludzi do swej służby i w ten sposób od wewnątrz wiąże się z nimi: oto, co w tym roku chcieliśmy na nowo rozważać i zrozumieć. Chcieliśmy obudzić radość, że Bóg jest tak blisko nas oraz wdzięczność za to, że zawierza się On naszej słabości; że prowadzi nas i wspiera dzień po dniu. Chcieliśmy również w ten sposób ukazać na nowo młodym, że powołanie to, ta jedność służby Bogu i z Bogiem, istnieje – co więcej, że Bóg oczekuje naszego „tak”. Razem z Kościołem chcieliśmy ponownie zauważyć, że powinniśmy znów prosić Boga o to powołanie. Prosimy o robotników na żniwo Boga, a ta prośba do Boga jest zarazem pukaniem Boga do serc młodych, którzy uważają się za zdolnych do tego, do czego Bóg ich uważa za zdolnych.
Należało się spodziewać, że ten nowy blask kapłaństwa nie spodoba się „nieprzyjacielowi”; wolałby on widzieć jego zanik, aby w ostatecznym rozrachunku Bóg został usunięty ze świata. I tak oto stało się, że właśnie w tym roku radości dla sakramentu kapłaństwa wyszły na światło dzienne grzechy kapłanów – przede wszystkim nadużycia wobec najmniejszych, w których kapłaństwo jako zadanie troski Boga o człowieka stało się jego przeciwieństwem. My także prosimy usilnie o przebaczenie Boga i osoby poszkodowane, zamierzając obiecać, że chcemy uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby nadużycie to nigdy już nie mogło się wydarzyć; obiecać, że w przyjmowaniu do posługi kapłańskiej i w formacji na drodze przygotowania do niego zrobimy wszystko, co możemy, by ocenić prawdziwość powołania i że chcemy bardziej jeszcze towarzyszyć kapłanom na ich drodze, aby Pan ich chronił i strzegł w sytuacjach bolesnych i w niebezpieczeństwach życia. Gdyby Rok Kapłański miał być wychwalaniem naszych osobistych osiągnięć ludzkich, zostałby zniszczony przez te wydarzenia. Chodziło nam jednak o coś dokładnie przeciwnego: by stać się wdzięcznymi za dar Boga, dar, który ukrywa się w „glinianych naczyniach” i który stale od nowa, przez całą ludzką słabość, ukonkretnia na tym świecie Jego miłość. Dlatego to, co się wydarzyło, uważamy za zadanie oczyszczenia, zadanie, które towarzyszy nam ku przyszłości i które, tym bardziej, pozwala nam rozpoznać i ukochać wielki dar Boga. W ten sposób dar staje się zadaniem, aby odpowiedzieć na odwagę i pokorę Boga naszą odwagą i naszą pokorą. Słowo Chrystusa, które w dzisiejszej liturgii śpiewaliśmy jako śpiew na wejście, może powiedzieć nam w tej godzinie, co znaczy stawać się i być kapłanem: „Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się od Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29).
Obchodzimy święto Najświętszego Serca Pana Jezusa i dzięki liturgii zaglądamy, by tak rzec, do serca Jezusa, które w śmierci otwarte zostało włócznią rzymskiego żołnierza. Tak, Jego serce otworzyło się dla nas i przed nami – i tym samym otworzyło się serce samego Boga. Liturgia odczytuje dla nas język serca Jezusa, które mówi przede wszystkim o Bogu jako pasterzu ludzi i w ten sposób ukazuje nam kapłaństwo Jezusa, które zakorzenione jest w głębi Jego serca; w ten sposób wskazuje na trwały fundament, jak i na ważne kryterium, wszelkiej posługi kapłańskiej, która ma być zawsze zakotwiczona w sercu Jezusa i być przeżywana, wychodząc od Niego. Chciałbym dziś rozważyć nade wszystko teksty, w których Kościół modlący się odpowiada na Słowo Boga ukazane w czytaniach. W śpiewach tych słowo i odpowiedź przenikają się. Z jednej strony one same pochodzą od Słowa Bożego, ale z drugiej strony są już zarazem odpowiedzią człowieka na to Słowo, odpowiedzią, w której samo Słowo zostaje przekazane i wkracza w nasze życie. Najważniejszym z tych tekstów dzisiejszej liturgii jest Psalm 23 (22) – „Pan jest moim pasterzem”, w którym modlący się Izrael przyjął samoobjawienie się Boga jako pasterza i uczynił z niego wskazówkę dla swego życia. „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”: w tym pierwszym wersecie wyrażają się radość i wdzięczność za to, że Bóg jest obecny i troszczy się o człowieka. Czytanie z Księgi Ezechiela rozpoczyna się od tego samego tematu: „Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę sprawował nad nimi pieczę” (Ez 34, 11). Bóg osobiście troszczy się o mnie, o nas, o ludzkość. Nie jestem pozostawiony sobie, zagubiony we wszechświecie i w społeczeństwie, wobec którego człowiek jest coraz bardziej zdezorientowany. On sprawuje pieczę nade mną. Nie jest Bogiem dalekim, dla którego moje życie niewiele się liczy. Religie świata, na ile możemy to dostrzec, zawsze wiedziały, że w ostateczności jest jeden Bóg. Jednakże Bóg ten był daleki. Pozornie pozostawiał On świat innym mocom i siłom, innym bóstwom. Z nimi należało znaleźć jakieś porozumienie. Bóg jedyny był dobry, ale jednak daleki. Nie stanowił zagrożenia, ani nawet nie przychodził z pomocą. Dlatego nie trzeba było się Nim zajmować. On nie panował. Zadziwiające, że myśl ta pojawiła się na nowo w Oświeceniu. Rozumiano jeszcze, że świat zakładał Stwórcę. Jednakże ten Bóg stworzył świat, po czym najwidoczniej wycofał się z niego. Teraz świat miał zbiór praw, zgodnie z którymi się rozwijał i w które Bóg nie ingerował, nie mógł ingerować. Bóg był jedynie odległym początkiem. Wielu być może nie chciało nawet, aby Bóg troszczył się o nich. Nie chcieli, aby Bóg im przeszkadzał. Tam jednak, gdzie troska i miłość Boga odbierane są jako niepokojenie, istota ludzka jest wypaczona. Piękna i pocieszająca jest świadomość, że jest ktoś, kto mnie kocha i troszczy się o mnie. Ale znacznie bardziej decydujące jest, że istnieje ten Bóg, który zna mnie, miłuje i troszczy się o mnie. „Ja znam owce moje, a moje Mnie znają” (J 10, 14), mówi Kościół przed Ewangelią słowami Pana. Bóg zna mnie, troszczy się o mnie. Myśl ta powinna prawdziwie napełniać nas radością. Pozwólmy, by przeniknęła ona głęboko w nasze jestestwo. Wówczas też zrozumiemy, co ona oznacza: Bóg chce, abyśmy my jako kapłani, w małym punkcie historii, dzielili Jego troskę o ludzi. Jako kapłani chcemy być tymi, którzy w jedności z Jego troską o ludzi, otoczymy ich opieką, damy im zaznać w konkretny sposób tej troski Boga. A w odniesieniu do środowiska, jakie zostało mu powierzone, kapłan, wraz z Panem, powinien móc powiedzieć: „Ja znam owce moje, a moje Mnie znają”. „Znać”, w rozumieniu Pisma Świętego, nie jest nigdy jedynie wiedzą zewnętrzną, tak jak zna się numer telefonu jakiejś osoby. „Znać” oznacza być wewnętrznie blisko drugiego. Miłować go. Musimy starać się „znać” ludzi ze strony Boga i w perspektywie Boga; powinniśmy starać się podążać z nimi drogą przyjaźni z Bogiem.
Powróćmy do naszego Psalmu. Mówi się tam: „Prowadzi mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska dodają mi otuchy” (23 [22], 3 i n.). Pasterz wskazuje właściwą drogę tym, którzy zostali mu powierzeni. Idzie na przedzie i prowadzi ich. Powiedzmy to inaczej: Pan pokazuje nam, jak realizuje się we właściwy sposób bycie ludźmi. On uczy nas sztuki bycia osobą. Co mam robić, aby nie runąć, aby nie zmarnować swego życia z braku sensu? Oto właśnie pytanie, które każdy człowiek winien sobie zadać i które dotyczy każdego okresu życia. A jaki mrok panuje wokół tego pytania w naszych czasach! Wciąż na nowo przychodzi nam na myśl słowo Jezusa, który miał współczucie dla ludzi, ponieważ byli owcami bez pasterza. Panie, zmiłuj się też nad nami! Wskaż nam drogę! To wiemy z Ewangelii: On sam jest drogą. Żyć z Chrystusem, iść za Nim – oznacza to znalezienie właściwej drogi, aby nasze życie nabrało sensu i abyśmy któregoś dnia mogli powiedzieć: „Tak, życie było dobrą rzeczą”. Lud Izraela był i jest wdzięczny Bogu, ponieważ w Przykazaniach wskazał On drogę życia. Wielki Psalm 119 (118) jest jednym wyrazem radości z tego powodu: nie błądzimy w mrokach. Bóg wskazał nam drogę, którą możemy podążać we właściwy sposób. To, co mówią Przykazania, znalazło syntezę w życiu Jezusa i stało się żywym wzorem. W ten sposób rozumiemy, że te wskazania Boga nie są więzami, lecz są drogą, którą On nam wskazuje. Możemy cieszyć się nimi i radować, albowiem w Chrystusie stoją przed nami niczym przeżywana rzeczywistość. On sam napełnił nas weselem. Idąc razem z Chrystusem doświadczamy radości Objawienia, a jako kapłani winniśmy przekazywać ludziom radość z tego, że wskazana została nam właściwa droga.
Z kolei jest jeszcze słowo dotyczące „mrocznej doliny”, przez którą Pan prowadzi człowieka. Droga każdego z nas zawiedzie nas któregoś dnia do mrocznej doliny śmierci, na której nikt nam nie będzie mógł towarzyszyć. I On tam będzie. Sam Chrystus zstąpił do ciemnej nocy śmierci. Także tam On nas nie opuszcza. A nawet nas tam prowadzi. „Jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę”, mówi Psalm 139 (138). Tak, jesteś obecny także w ostatniej udręce, i tak oto nasz Psalm responsoryjny może powiedzieć: tam także, w mrocznej dolinie, nie boję się żadnego zła. Mówiąc o mrocznej dolinie możemy jednak myśleć także o mrocznych dolinach pokusy, upadania na duchu, próby, przez które każda osoba ludzka musi przejść. Także w tych ciemnych dolinach życia jest On. Tak, Panie, w mrokach pokusy, w godzinie ciemności, gdy zdają się gasnąć wszystkie światła, pokaż mi, że tam jesteś. Pomóż nam, kapłanom, abyśmy mogli być u boku osób nam powierzonych w takie mroczne noce. Abyśmy mogli im pokazać Twoje światło.
„Twój kij i Twoja laska dodają mi otuchy”: pasterz potrzebuje kija przeciwko dzikim zwierzętom, które chcą wedrzeć się do stada; przeciwko rozbójnikom, którzy szukają swego łupu. Obok kija jest laska, który niesie wsparcie i pomaga przejść trudne odcinki drogi. Obie te rzeczy należą także do posługi Kościoła, do posługi kapłana. Również Kościół musi używać kija pasterza, kija, którym broni wiary przed fałszerzami, przed kierunkami, które są w rzeczywistości dezorientacją. Właśnie użycie kija może być posługą miłości. Dziś widzimy, że nie jest to miłość, kiedy toleruje się zachowania niegodne życia kapłańskiego. Jak również nie chodzi o miłość, gdy pozwala się szerzyć herezji, wypaczeniu i zniszczeniu wiary, jak gdybyśmy samodzielnie wynaleźli wiarę. Jak gdyby nie była już darem Boga, cenna perłą, której nie damy sobie wyrwać. Jednocześnie jednak kij musi stale na nowo stawać się laską pasterza – laską, która pomoże ludziom iść po trudnych ścieżkach i postępować za Panem.
Na końcu Psalmu mowa jest o przygotowanej uczcie, o oleju, którym namaszczona jest głowa, o przepełnionym kielichu, o tym, by można mieszkać u Pana. W Psalmie wyraża to przede wszystkim perspektywa radości z powodu święta bycia z Bogiem w świątyni, z tego, że to On nas gości i obsługuje i że mieszka się u Niego. Dla nas, którzy odmawiamy ten Psalm z Chrystusem i z Jego Ciałem, którym jest Kościół, ta perspektywa nadziei nabrała jeszcze większego rozmachu i głębi. W słowach tych, by tak rzec, widzimy proroczą zapowiedź tajemnicy Eucharystii, w której sam Bóg gości nas, ofiarowując nam samego siebie jako pokarm – jak ten chleb i to doskonałe wino, które same mogą stanowić ostateczną odpowiedź na głęboki głód i pragnienie człowieka. Jakże nie radować się z faktu, że On polecił nam: „To czyńcie na moją pamiątkę”? Radować się, że pozwolił nam przygotować stół Boga dla ludzi, dać im swe Ciało i swoją Krew, ofiarować im cenny dar samej Jego obecności. Tak, możemy modlić się razem całym sercem słowami Psalmu: „Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia” (23 [22], 6).
Na koniec spójrzmy raz jeszcze pokrótce na dwie pieśni na Komunię, które proponuje nam Kościół w dzisiejszej liturgii. Przede wszystkim jest słowo, którym św. Jan kończy opowieść o ukrzyżowaniu Jezusa: „Tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok, a natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 34). Serce Jezusa zostaje przebite włócznią. Jest otwarte i staje się źródłem: wypływające zeń woda i krew nawiązują do dwóch podstawowych sakramentów, którymi żyje Kościół: Chrztu i Eucharystii. Z przebitego boku Pana, z Jego otwartego serca płynie żywe źródło, które bije od wieków i tworzy Kościół. Otwarte serce jest źródłem nowej rzeki życia; w tym kontekście Jan niewątpliwie myślał również o proroctwie Ezechiela, który widzi tryskającą z nowej świątyni rzekę, dającą płodność i życie (por. Ez 47): to sam Jezus jest nowa świątynią, a Jego otwarte serce jest źródłem, z którego wypływa rzeka nowego życia, które przekazywane jest nam w Chrzcie i Eucharystii.
Liturgia uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa przewiduje jednak jako śpiew na Komunię, także inne słowo, podobne do tego, pochodzące z Ewangelii Jana: ten, kto jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie. Niech pije ten, kto we Mnie wierzy. Pismo powiada: „Rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza” (por. J 7,37 i nast.). W wierze pijemy, by tak rzec, z żywej wody Słowa Bożego. W ten sposób sam wierzący staje się źródłem, ofiarowuje spragnionej ziemi historii wodę żywą. Widzimy to u świętych. Widzimy to u Maryi, która, jako wielka niewiasta wiary i miłości, stała się w ciągu wieków źródłem wiary, miłości i życia. Każdy chrześcijanin i każdy kapłan powinien, wychodząc od Chrystusa, stać się źródłem, które przekazuje życie innym. Powinniśmy obdarzać wodą życia spragniony świat. Panie, dziękujemy Ci, ponieważ otworzyłeś dla nas swoje serce; ponieważ w swej śmierci i swoim zmartwychwstaniu stałeś się źródłem życia. Spraw, abyśmy byli osobami żywymi, żyjącymi z Twego źródła i daj nam, abyśmy sami mogli być także źródłami, zdolnymi do obdarzania naszego czasu wodą życia. Dziękujemy Ci za łaskę posługi kapłańskiej. Panie, błogosław nam i błogosław wszystkim ludziom tych czasów, którzy są spragnieni i szukają. Amen.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).