Nie było spektakularnych gestów i wielkich słów. Zwyczajnie tracił czas będąc z ludźmi, o których włoskie państwo zdało się zapomnieć.
Gdy trzy lata temu środkowe Włochy nawiedziła seria potężnych trzęsień ziemi dramat nie schodził z czołówek światowych mediów. Politycy prześcigali się w zapewnieniach sprawnej odbudowy i przywrócenia zniszczonych terenów do życia. Niestety każdy kolejny upływający miesiąc sprawiał, że doświadczeni ludzie popadali w coraz większe zapomnienie a odbudowa tak naprawdę wciąż nie ruszyła. Papież przyjechał w niedzielę do Camerino nie tylko okazać swą bliskość, ale przede wszystkim prosić Boga, który zawsze o nas pamięta, by nikt już nigdy więcej nie zapominał o tych, którzy są w trudnościach.
Zaczął od odwiedzin rodzin, które straciły dach nad głową i żyją teraz w prowizorycznych domach zrobionych z kontenerów. To był najbardziej wzruszający moment pielgrzymki. Franciszek po prostu był z tymi ludźmi, chciał tracić z nimi czas. Zamiast dwóch zaplanowanych mieszkań odwiedził sześć. Pytał, rozmawiał, błogosławił, zajadał poddawane mu kolejne gościńce, sam proponował zrobienie wspólnego zdjęcia. A ludzie, głównie starsi, opowiadali mu płacząc o dramacie jakiego doświadczyli i zapomnieniu w jakie popadli. Ci ludzie poza kataklizmem struktur, doświadczyli także kataklizmu duszy, który doprowadził wielu do zagubienia i tego trzeciego, który jest kataklizmem obietnic. Padło zbyt wiele słów i zobowiązań, które nie zostały dotrzymane, gdy chodzi o odbudowę.
Jak to wygląda naprawdę Franciszek mógł się przekonać na własne oczy, gdy elektrycznym minipapamobile przejechał przez centrum Camerino. Jest to wciąż „czerwona strefa”, niedostępna dla mieszkańców, tak samo jak niedostępna jest miejscowa katedra. Papież wchodząc do niej nałożył kask Aniołów z Camerino, jak ludzie nazywają tam strażaków i modlił się przed okaleczoną figurą Matki Bożej, która była wymownym symbolem ran zadanych temu terytorium. Potem była wspólna msza i dodane w ostatniej chwili do programu spotkanie z pierwszokomunijnymi dziećmi, które chciały mu opowiedzieć o swym życiu po kataklizmie.
Siedmiogodzinna wizyta stała się życiodajnym zastrzykiem nadziei, wlała w serca ludzi otuchę i przywróciła wiarę w to, że nie wszystko jest jednak stracone. Poprzez swą obecność Franciszek wyciągnął na światło dzienne dramat Camerino i na nowo zapalił reflektory uwagi nad tym terytorium, które tak pilnie potrzebuje pomocy. O poważnych zaniedbaniach usłyszano nie tylko we Włoszech ale na całym świecie. To ważne, bowiem w kryzysie największym niebezpieczeństwem jest samotność. Pielgrzym bliskości i czułości przypomniał znaczenie międzyludzkiej solidarności. Odwiedzając Camerino wszedł symbolicznie do wszystkich zniszczonych i niedostępnych kościołów, klasztorów i domów w środkowych Włoszech przypominając, że nie można zapominać o ludziach, którzy od lat są w trudnościach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).