Od najświętszych nawet racji ważniejszy jest powrót do źródeł.
Piątkowy dylemat. O czym pisać? Tematy pchają się drzwiami, oknami, a nawet wentylacją ;-) O konfrontacyjnym języku orędowników przeciwdziałania mowie nienawiści? O tym, jak sympatie polityczne prowadzą katolików do rozdwojenia jaźni? O tym że niektóre media zamiast głównie opisywać próbują metodami inżynierii społecznej kreować rzeczywistość? A może jeszcze raz wyjaśnić, że zasada wolności religijnej i międzyreligijny dialog nie kłócą się z prawdą o tym, że Jezus Chrystus najpełniej objawił Boga i z Jego misyjnym nakazem?
Wszystko to tematy ważne. Pewnie niebawem do nich wrócę ;-) Dziś jednak chciałbym zatrzymać się nad tym, co w ostatnich dniach wydało mi się wyjątkowo piękne. Nad tym, co powiedział Franciszek do chrześcijanin w Zjednoczonych Emiratów Arabskich. A mówił rzeczy naprawdę ważne. Najpierw o tym, co jest fundamentem chrześcijańskiego życia.
„Nie: będziesz błogosławiony, ale jesteś błogosławiony: oto pierwsza rzeczywistość życia chrześcijańskiego. Nie ukazuje się ono jako lista zewnętrznych nakazów, które należy wypełnić, lub jako złożony zestaw doktryn, które trzeba poznać. To nie jest przede wszystkim to. To wiedzieć, że w Jezusie jesteśmy umiłowanymi dziećmi Ojca. To życie radością tego błogosławieństwa, to rozumienie życia jako historii miłości, historii wiernej miłości Boga, który nigdy nas nie opuszcza i zawsze pragnie nawiązywać z nami komunię”.
Piękne i prawdziwe. Wiele razy mówił o tym papież Benedykt, to także częsty wątek nauczania Jana Pawła II. Wiara to nie doktryna, nie zbiór zasad. Wiara to spotkanie z dobrym Bogiem. Wierzący nie jest uciemiężonym dogmatami i moralnymi zasadami niewolnikiem, ale umiłowanym dzieckiem Ojca.
A potem mówił Franciszek o odwróceniu przez Jezusa „powszechnej mentalności”, wedle której „błogosławionymi są bogaci, możni, ci, którym się powodzi i są podziwiani przez tłumy”. I przypomniał, że Jezus „ubogi w rzeczy i bogaty miłością, uzdrawiał tak wiele istnień ludzkich, ale nie oszczędził własnego życia. Przyszedł, by służyć, a nie aby Mu służono; nauczył nas, że nie jest wielkim ten, kto posiada, ale ten, kto daje. Sprawiedliwy i łagodny, nie opierał się i był niesprawiedliwie skazany. W ten sposób Jezus wniósł w świat miłość Boga. Tylko tak zwyciężył śmierć, grzech, lęk i samą światowość jedynie mocą Bożej miłości”.
Czytam i odczuwam pokój. Tak, nie pomyliłem się właśnie tak odczytując Ewangelię. Choć wielu katolików dziś za dogmat uznaje konieczność walki, Papież potwierdza, że chrześcijaństwo, jego zwycięstwo nad światem nie opiera się na silnych strukturach, władzy, dominacji. Nie chodzi o pokonanie przeciwników, choćby tylko w dyskusji. Głosić Ewangelię znaczy pomóc, by odrzucających dziś Chrystusa uwiodła miłość Boga. I jeśli po głosicielu nie widać, że sam jest zakochany, jego słowa są niewiele warte...
Potem Franciszek prostuje to, co w pierwszych latach jego pontyfikatu było dla mnie najtrudniejszą częścią Jego nauczania. Mówił wtedy dość często o radości, która powinna cechować chrześcijanina. W Abu Zabi dopowiedział jednak coś bardzo ważnego: „Życie jako błogosławieni i podążanie drogą Jezusa nie oznacza jednak bycia zawsze wesołymi. Kto cierpi, kto znosi niesprawiedliwość, kto stara się być budowniczym pokoju, wie, co to znaczy cierpieć”.
A jeszcze dalej Papież stwierdził: „Kiedy (Jezus) nam powiedział, jak żyć, nie żądał wznoszenia wielkich dzieł ani, byśmy się wyróżnili, dokonując niezwykłych czynów. Poprosił nas, abyśmy stworzyli jedno arcydzieło, możliwe dla wszystkich: arcydzieło naszego życia. Błogosławieństwa są zatem mapą życia: nie żądają nadludzkich czynów, lecz naśladowania Jezusa w życiu codziennym”.
Oczywiście znam to. Śpiewałem zresztą kiedyś, że mam nie czekać „aż czyn wielki spełnić będę mógł, aby rzesze szły za mym blaskiem”, ale „odważnie kroczyć po każdej z codziennych dróg”. Przyznaję, przysłuchując się i sam biorąc trochę udział w dzisiejszej dyskusji o Kościele – o pustoszejących Kościołach, o dziełach które trzeba nam, wierzącym podjąć, o koniecznych reformach – zaczynałem wątpić, czy zwykłe, uczciwe chrześcijańskie życie jeszcze się liczy...
A na koniec papież Franciszek zatrzymał się na dwóch błogosławieństwach: „błogosławieni cisi” i „błogosławieni, którzy wprowadzają pokój”. Mówiąc o tym pierwszym przypomniał postać św. Franciszka z Asyżu i jego styl pójścia w świat islamu: „Ani kłótnie, ani spory: w owych czasach, podczas gdy wielu wyruszało przyodzianych w ciężką zbroję, święty Franciszek przypomniał, że chrześcijanin wyrusza uzbrojony jedynie w swoją pokorną wiarę i swoją konkretną miłość”. Mówiąc o drugim wspomniał Apokalipsę i list do Kościoła w Filadelfii, jedynej wspólnoty w Siedmiu Listach nie zganionej. „Kościół, który trwa w słowie Jezusa i w braterskiej miłości podoba się Panu i przynosi owoce” – skonstatował Franciszek. Tak, odnieśmy to do naszej rzeczywistości. Braterska miłość podoba się Bogu i przynosi owoce. Nie atakowanie współbraci, nie podgryzanie jedni drugich, nie oskarżanie...
No cóż... Nie poruszyłem żadnego z „ważnych” tematów. Na dodatek strasznie się rozpisałem. Przepraszam. Ale wobec takiego piękna nie mogłem przejść obojętnie...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.