Działamy trochę jak w piosence Kaczmarskiego: "Hej, kto szlachta - za Kmicicem! hajda na Wołmontowicze".
Oj naraziłem się niektórym Czytelnikom swoim ostatnim komentarzem. A jeszcze bardziej tym, co napisałem próbując bronić swojego stanowiska. Sprawa tylko potwierdziła słuszność tego, co napisałem: hardy Polak, hardy i jego musi być na wierzchu. Ktoś taki jak ja, kto stara się widzieć sprawy w całej ich złożonej niejednoznaczności, łatwo obrywa od wszystkich, mających przecież zawsze świętą rację, stron sporu.
Podkreślam: tu nie chodzi o to, że to ja mam rację i koniec. Oczywiście wydaje mi się, że mam ( :-) ), ale dopuszczam też myśl, że moja opinia może nie być najsłuszniejszą ze słusznych. Chodzi o to, że staram się dostrzegać różne składowe naszej rzeczywistości. A najbardziej bezpardonowe ataki wychodzą nie od tych, którzy inaczej tę dostrzeganą złożoność sobie poukładali, ale tych, którzy widzą tylko to, co wspiera przyjęte przez nich wcześniej założenia. Ci pierwsi, owszem, też nieraz pod moimi tekstami się wypowiadają. Tu mnie poprawią, tam coś dopowiedzą, ale zdecydowanie nie próbują mi udowadniać, że jestem osioł i na niczym się nie znam. Ci drudzy w ferworze dyskusji czasem nawet nie zauważają, że nie z moimi poglądami polemizują, ale ze swoimi wyobrażeniami na ich temat.
Myślę, że na tym właśnie polega nieszczęście od wielu już lat trapiące Polskę, po części także przechodząc na Kościół w Polsce. „Święte racje” okopały się na swoich stanowiskach i prowadzą krucjatę przeciw inaczej myślącym. Krucjatę, w której liczy się tylko wdeptanie przeciwnika w ziemię. Ci, którzy są w środku, którzy dostrzegają blaski i cienie po obu stronach tych barykad, obrywają, w zależności od sytuacji, raz od jednych, raz od drugich.
Jako "skończony teolog" nie mogę nie zauważyć, że w historii Kościoła właśnie taka postawa prowadziła do rozłamów. Dziś, po wiekach, teologowie prowadząc spokojny dialog widzą, jak często to, za co obie strony oskarżały się o herezję, było tak naprawdę nieporozumieniem wynikającym z innego rozłożenia akcentów. Duch polemiki wsparty duchem świętej racji oraz innymi, całkiem przyziemnymi „duchami” – troską o znaczenie, stanowiska itd. – spowodował ostatecznie takie zaślepienie, że dziś jeden Kościół Chrystusa jest podzielony (czy jak woleliby inni, odpadły od niego różne grupy chrześcijan). Myślę, że to ważna dla nas przestroga. Podzielić łatwo. Zakopać podziały – praktycznie niemożliwe.
Podtrzymuję, co napisałem wcześniej: jeśli chcemy doprowadzić do tego, by w Polsce zapanowała jako taka zgoda (pełnej raczej nigdy nie będzie), to trzeba bardziej oględnego postępowania i bardziej moderowanych wypowiedzi i z jednej, i z drugiej, i z entej strony sporu. Upieranie się przy swoim może by i miało sens, gdyby rzeczywistość faktycznie była czarno-biała. Ale że nie jest, nie możemy udawać, że jest inaczej i trzymać się naszych czarno-białych sądów jak pijany płotu. Bo inaczej wspieramy fikcję.
Myślę, że jeśli chcemy kiedyś mieszkać w Polsce „pogodzonej”, trzeba też jeszcze jednego: odrzucić etykietki, jakie poprzyklejaliśmy naszym przeciwnikom, a które pozwalały z tak „zaetykietowanymi” już nie rozmawiać. Że jest to działanie bardzo krótkowzroczne, widać choćby po wynikach wyborów w wielu krajach Zachodu, gdzie, ku drżeniu serc dotychczasowych elit, coraz większą sympatię zyskują formacje uważane za skrajne. Tak to jest: wykluczenie z dyskursu rodzi poczucie krzywdy. I jednocząc wokół tego poczucia różnych innych wykluczonych, z czasem rośnie w siłę, stając się zagrożeniem dla dotychczasowego porządku. „Nie rozmawiamy”, „ignorujemy”, „ośmieszamy” połączone z nachalną propagandą mającą wesprzeć jedynie słuszne poglądy wcześniej czy później kończy się klęską.
PS. Zaznaczam, że tym razem w komentarzach pod tekstem nie zamierzam tłumaczyć się, że nie jestem wielbłądem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.