Tysiące dziewczyn jest bitych, gwałconych, zmuszanych do prostytucji, a dzieci sprzedaje się na organy. I jak tu ze spokojem prowadzić księgi chrztów albo fascynować się tym, że dziecko wyrecytowało z pamięci pierwsze czytanie?
@ Chwała na wysokości Maryi …
Decyduję się, by odwiedzić sąsiednią stację misyjną. Problemem jest dojazd. Był most, ale się zarwał. Trzeba próbować sił przez parę brodów. Miejscowi tłumaczą mi drogę. Proste, skręć tu, tam jest takie a takie drzewo, potem są trzy domki i następnie prosto, i już jesteś na miejscu. Oczywiście od razu się gubię. Drzewo ktoś ściął, domki są cztery. Jak nic trzeba znów pytać o drogę.
Początkowo budzę popłoch, jakbym zwiastował zarazę. Dwoje dzieci ucieka. Jakaś poczciwa mama najwyraźniej się wstydzi. Na szczęście pojawia się ktoś chętny do pomocy. Może wsiąść na motor i mnie pokierować. Jedziemy. Mój przewodnik jest nauczycielem, ale nie ma pracy. Żyje z tego, co zbierze w polu. Jak zbiór będzie dobry, sprzeda część plonów i kupi słomę, żeby dach zreperować. Może wyśle dzieci do szkoły. Jeśli zbiory będą słabe, trzeba będzie jakoś przegłodować.
Zaryliśmy się w błocie. Mała rzeczka przecinająca drogę wydawała się łatwa do przejazdu. Ktoś wołał, żeby z rozpędu. A to duży błąd. Bo trzeba zsiąść z motoru i pchać. Mijamy stado krów. Bród to jednocześnie wodopój. Motor zaskoczył. Można wspinać się dalej.
Dojeżdżamy do stacji misyjnej. Tu praca wre. Są dzieci, są nauczyciele, jest szkoła. Dzieci się uczą, śpiewają. Nauczyciele próbują pokazać, że jest postęp. Proszą Jemusiego, żeby zaczął modlitwę. Zaczyna: „Chwała na wysokości... Maryi”.
@ AIDS i głód...
Mamy tu szpital dla chorych na AIDS. Jest ich ponad 400. A to tylko mały procent z naszej parafii. Chcę być z tymi ludźmi. Ale bywa, że po całym dniu nachodzi przygnębienie. Jak spotykasz znajome twarze, jednego dnia śmiejesz się z nimi, a tu nagle – bach! Widzisz jak przychodzą do kliniki z wyrokiem na karku. I tak na przemian. Ładne, zadbane kobiety, zaropiałe i chore dzieci, staruszki, sine, z policzoną liczbą tygodni.
Ostatnio złapano jednego z pacjentów kliniki. Nie mógł już wytrzymać z bólu i głodu. Poszedł na czyjeś pole jeść surową kukurydzę. Tak go zastano. Nawet policja nie miała sumienia go aresztować. Odwieźli go do domu, bo nie miał sam sił chodzić. Sceny jak z Dantego.
I źle się przy tym czuję. Bo obok, w centrum parafii, pracownicy robią badania o biedzie 300 km stąd. A wystarczy wyjść za róg. Specjaliści, co ledwo mówią po angielsku, a ciągną po 1000 $, obok ludzi chodzących jeść surowe kolby kukurydzy.