Poranek w Katowicach. Obok budynku z dużym napisem: „Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety” przy ulicy Warszawskiej gromadzi się spora grupa mężczyzn. To ci, do których siostry wyciągają ręce z chlebem, herbatą, zupą...
Pełna radości
jest też mieszkająca od lat w Katowicach s. Ewarysta. Kocha Pismo Święte i swoją pracę. Wstaje dziesięć po czwartej. Przed szóstą wychodzi z domu, by dojechać na czas do parafii pw. Niepokalanej Jutrzenki Wolności w Brynowie. Jest tam zakrystianką, ale to, co robi - to „cztery w jednym”, gdyż opiekuje się także kaplicami. Jedna z „jej” zakrystii znajduje się przy drewnianym kościółku pw. św. Michała w parku Kościuszki. Bywa, że w sobotę kilka par bierze tam ślub, więc s. Ewarysta jest „specjalistką od małżeństw”. Obserwuje młodych, bo też nie da się przecież bez przerwy tylko modlić, prawda? Kiedyś zaproszono ją na kurs dla wodzirejów. - Sama nie wiem, kiedy poszłam w tany! - przyznaje się z rozbrajającym uśmiechem. Innym razem grupie oazy studenckiej opowiadała o swoim powołaniu i życiu w klasztorze. Wielką troską s. Fabioli, przełożonej prowincji katowickiej Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety, są nowe powołania. Na szczęście dziewczęta
garną się do sióstr
Często wywodzą się z grup Dzieci Maryi albo z oaz. - Organizujemy dla nich rekolekcje letnie i zimowe oraz dni skupienia, tu na Warszawskiej i w Tychach, przy parafii pw. Ducha Świętego. Trzeba za każde powołanie dziękować Panu Bogu!
Młodziutka, czarnooka s. Helena stwierdziła, że warto dać Bogu całą siebie. - Zawsze dobrze czułam się w towarzystwie młodzieży i chciałam się dzielić swoimi talentami. Byłam animatorką Dzieci Maryi, moderatorką muzyczną, założyłam w parafii św. Katarzyny w Jastrzębiu grupę teatralną. Wszystko, co mam, otrzymałam od Pana Boga. Teraz chcę coś uczynić dla Jego chwały. Chociażby wędrując z młodzieżą po górach. Jestem technikiem obsługi ruchu turystycznego, przyda mi się to na szlakach!
Przed 160 laty
Dorota Klara Wolff, założycielka sióstr elżbietanek, poczuła, że Bóg wzywa ją, by pielęgnowała chorych w ich własnych mieszkaniach - bezinteresownie, bez względu na stan i wyznanie. 27 września 1842 r. w Nysie, w uroczystość świętych lekarzy Kosmy i Damiana, wraz z trzema towarzyszkami (jedna z nich, Maria Merkert, jest dziś kandydatką na ołtarze) poświęciła przyszłe dzieło „ambulatoryjnej pielęgnacji chorych” na zawsze Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Do dziś w chorych, biednych, opuszczonych elżbietanki widzą samego Chrystusa.
Wstępując do zgromadzenia, s. Romana myślała o najprostszych pracach. Została pielęgniarką. Jak sięga pamięcią, chodziła do chorych. Trafiała do najbiedniejszych, najbardziej zaniedbanych, samotnych. Opatrywała rany, myła, wysłuchiwała. - Elżbietanki uczyły mnie religii, a kiedy byłem studentem, spotykałem je w szpitalu - wspomina katowiczanin, doktor Andrzej Waniek. - Zawsze pogodne, chętnie nam pomagały. Ofiarnie i fachowo opiekowały się chorymi, dlatego kiedy rozpocząłem praktykę lekarza rodzinnego, pomyślałem o współpracy z nimi. I nie pomyliłem się. Są nieocenionymi pielęgniarkami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).