24 maja we Lwowie do chwały ołtarzy wyniesiona zostanie s. Marta Wiecka, szarytka. Liturgii beatyfikacyjnej w Parku Kultury im. B. Chmielnickiego przewodniczył będzie watykański sekretarz stanu, kard. Tarcisio Bertone. Kim była Sługa Boża Siostra Marta Wiecka?
Po półtorarocznym pobycie we Lwowie, dnia 15 listopada 1894 roku została przeniesiona do szpitala w Podhajcach. Tu również przez kolejnych pięć lat ofiarnie wypełniała misję Siostry Miłosierdzia jako pełna dobroci pielęgniarka.
Dnia 15 sierpnia 1897 roku złożyła pierwsze święte śluby, przypieczętowując niejako swe całkowite oddanie się Bogu, celem służenia najuboższym.
Pod brzemieniem niesławy
W roku 1899 s. Marta przybyła do wspólnoty sióstr w Bochni. Tam przyszło jej później przeżyć bardzo trudne chwile. Zdemoralizowany człowiek po wyjściu ze szpitala, kierując się zazdrością rozgłosił, że s. Marta jest w ciąży z jednym z pacjentów – studentem, krewnym proboszcza. Oskarżona musiała żyć pod brzemieniem plotek i złośliwości ze strony mieszkańców miasta. Jednak stanowcza postawa przełożonej s. Marii Chabło sprawiła, że s. Wiecka została w Bochni, aby okazała się jej niewinność. W tym czasie nie zaprzestała pełnienia normalnych obowiązków z tą samą, co zawsze, dobrocią i usłużnością. Mimo że wiele wycierpiała, potrafiła w ciszy znieść to posądzenie, zdając się całkowicie na Boga.
Charyzmat s. Marty
Po krótkim czasie s. Marta rozpoczęła swoją służbę w Śniatynie. Tam również pracowała w szpitalu, natomiast miejscowy proboszcz (podobnie jak było w Podhajcach) posyłał do niej swoich parafian z rozmaitymi problemami i sprawami duchowymi, które skutecznie rozwiązywała dla dobra ich duszy. Była osobą, która nie zamykała się w granicach obowiązku, lecz chętnie spieszyła z pomocą wszędzie tam, gdzie na tę pomoc czekano.
Siostra Marta bardzo kochała swe powołanie i zawsze emanowała z niej radość oraz zadowolenie z wykonywanej wśród chorych posługi. Uśmiechnięta, pełna cierpliwości i niezwykłej dobroci niosła ulgę nie tylko cierpiącemu ciału, ale zabiegała też o zdrowie ducha powierzonych jej chorych. Umiała znaleźć czas, by uczyć ich katechizmu, przygotowywać do sakramentów świętych i przykładała dużą wagę do wspólnej z nimi modlitwy. Bywało, że do kaplicy szpitalnej przychodziło około czterdziestu chorych, by wraz z nią uczestniczyć w drodze krzyżowej.
Miała niezwykły dar jednania dusz z Bogiem, na jej oddziale nikt nie umierał bez sakramentu pojednania, a zdarzało się niejednokrotnie, że nawet przebywający pod jej opieką Żydzi prosili o chrzest. Dla siostry Marty każdy cierpiący człowiek był jednakowo ważny, bez względu na to, czy był to Polak, Ukrainiec czy Żyd, grekokatolik, prawosławny czy katolik. Wszystkim służyła z tą samą miłością. Siłę do służby czerpała z modlitwy.
W życiu Marty były też wydarzenia nadzwyczajne. Kilkakrotnie przepowiedziała fakty z przyszłości (m.in. własną śmierć), miała także wizję krzyża, z którego przemówił do niej Pan Jezus, zachęcając ją do cierpliwego znoszenia przeciwności i obiecując zabrać wkrótce do siebie.
Podobnie jak całe życie siostry Marty obfitowało w czyny miłości, tak również jej śmierć stała się aktem, którego źródłem była autentyczna miłość do Boga i bliźniego. Świadoma niebezpieczeństwa dobrowolnie podjęła się dezynfekcji pomieszczenia po chorej na tyfus plamisty, chociaż był do tego zobowiązany inny pracownik – młody ojciec rodziny. Nazajutrz pojawiły się objawy choroby. Podczas ostatniego tygodnia w szpitalu czyniono wszelkie wysiłki, aby ją uleczyć. Rzesza ludzi gorąco modliła się w jej intencji, łącznie z przedstawicielami gminy żydowskiej, którzy w miejscowej synagodze prosili o jej uzdrowienie. Jej głęboką modlitwę po przyjęciu Wiatyku świadkowie uznali za ekstazę. Zmarła spokojnie dnia 30 maja 1904 roku w Śniatynie.
Już w chwili śmierci zebrani przy jej łóżku byli przekonani, że żegnają niezwykłą siostrę, a późniejsze lata przyniosły tego potwierdzenie. Na grób s. Marty przychodzili wszyscy, niezależnie od wieku, wyznania i narodowości. Przychodzili i przychodzą aż do dzisiejszego dnia przekonani, że "Matuszka" pomaga im we wszystkich sprawach, z którymi się do niej zwracają.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.