Niestety, dzieje się często tak, że brakuje personelu na placówkach. Jest dużo pracy, jest potrzebny ktoś, kto mógłby popracować i pomóc - powiedziała w rozmowie z Naszym Dziennikiem Monika Kacprzak, wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco (MWDB) działającego przy Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie.
- Wyjechała Pani na misje do Ugandy jako wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco (MWDB) działającego przy Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Czym jest ten wolontariat?
- Głównym celem pracy MWDB jest przygotowywanie młodych ludzi do wyjazdu na misje - na wyjazdy krótkoterminowe, czyli od miesiąca do trzech w czasie wakacji. Osoby decydujące się na te krótsze wyjazdy zazwyczaj są kierowane do placówek duszpasterskich na terenie Europy - czyli do obwodu kaliningradzkiego, na Ukrainę, Białoruś czy do Albanii. Część decyduje się na wyjazdy długoterminowe, czyli minimum na rok. Te osoby jadą zazwyczaj dalej - do Afryki, Ameryki Południowej czy w głąb Azji.
- Dlaczego potrzebna jest pomoc na misjach młodych misjonarzy świeckich, którzy przyjeżdżają do miejsc, w których są już misjonarze na stałe?
- Niestety, dzieje się często tak, że brakuje personelu na placówkach. Jest dużo pracy, jest potrzebny ktoś, kto mógłby popracować i pomóc, tym bardziej że Salezjanie - zgodnie ze swoim charyzmatem - są nastawieni na pracę z młodzieżą, z dziećmi. I właśnie młodych ludzi potrzeba do szkół, do ośrodków wychowawczych, do domów dla dzieci ulicy. Potrzebni są młodzi, którzy przynoszą nowego ducha. Salezjański Ośrodek Misyjny prowadzi m.in. program adopcji na odległość. Polega on na tym, że tutaj, w naszym kraju, znajdujemy rodziców - sponsorów, którzy oferują się płacić za edukację dziecka z krajów misyjnych. Wolontariusze jeżdżą też jako koordynatorzy tych projektów, jako łącznicy między Polską a krajem misyjnym, przesyłają informacje, listy i załatwiają wszystkie papierkowe rzeczy tam na miejscu. Jest wielka potrzeba misjonarzy. Istnieje też druga strona. Wielu młodych chce pomóc, ale nie wiedzą, jak, gdzie. Nie wiedzą, że jest taka organizacja.
Są też tacy ludzie, którzy w wolontariacie są po kilka lat, a nigdy nie byli na misjach. To też są nasi wolontariusze, oni też są nam potrzebni, pomagają nam tu, na miejscu, np. służą pomocą księżom w czasie animacji, przygotowują różne akcje.
- Co trzeba zrobić, żeby zostać wolontariuszem?
- Żeby zostać wolontariuszem, żeby wyjechać na misje, trzeba zgłosić się do ośrodka przynajmniej na rok przed wyjazdem, złożyć podanie do dyrektora ośrodka, że się chce i jest się gotowym wyjechać na misje. To jeszcze nie znaczy, że się pojedzie. Przed każdym chętnym jest cały rok formacji. Trzeba przyjeżdżać na sobotnio-niedzielne spotkania do ośrodka. Te spotkania są bardzo ciekawe, są na nie zapraszani ciekawi ludzie. Tematyka jest różnorodna - od spotkań z prawnikami, lekarzami, artystami, aż po spotkania z misjonarzami oczywiście. Formacja ma wszechstronny charakter. Następnie przewidziana jest rozmowa z księżmi. Oni zresztą cały czas przyglądają się kandydatom, patrzą, jak działają. Jeżeli ktoś nie jest z Warszawy, to musi działać w swoim środowisku lokalnym. Potrzebna jest opinia księdza proboszcza i ewentualnie z innych organizacji, w których się pracuje. Potem wreszcie zapada decyzja o wyjeździe. Miejsce przeznaczenia jest podyktowane językiem, jakim się wolontariusz posługuje. Jeśli jest to angielski, to pojedzie do krajów anglojęzycznych. Jeśli jest to hiszpański, to pojedzie do Peru. Jeżeli jest to rosyjski, to do Rosji, na Ukrainę. Anglojęzycznych krajów misyjnych jest w tym momencie najwięcej. A jeśli chodzi już o wybór konkretnego miejsca, to zależy on przede wszystkim od potrzeb, ale także od predyspozycji wolontariusza, od jego oczekiwań. Mi na przykład proponowano Kenię, ale tam potrzebowali informatyka, a ja zupełnie mam inne wykształcenie. Za to bardziej odpowiadała mi praca w Ugandzie. I tam właśnie pojechałam.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.