Po zakończeniu pierwszego roku studiów klerycy z Koszalina na trzy tygodnie przyjeżdżają na praktyki do Domu Pomocy Społecznej w Przytocku. Nie ukrywają, że nie jest to łatwe i przyjemne doświadczenie. Ale zaraz dodają, że potrzebne. I podopiecznym, i im samym.
Pierwszy kontakt
Klerycy do Przytocka na wakacyjne praktyki przyjeżdżają już od kilkunastu lat. Zdarza się, że odwiedzają swoich podopiecznych już jako księża. – Teraz, z perspektywy kilku lat pracy kapłańskiej, wiem, że to nie był czas zmarnowany, chociaż w pierwszym momencie nie było łatwo. Wiązało się to z przełamywaniem często niechęci i zwyczajnych ludzkich oporów. Pierwszy raz widziałem tyle osób dotkniętych cierpieniem, poważną chorobą, skupionych w jednym miejscu – wyznaje ks. Mariusz Gubow, który odbywał swoje praktyki jako jeden z pierwszych. – Ale kiedy zdarzało mi się później odwiedzać Przytocko, kiedy podopieczni rozpoznawali mnie i cieszyli się z tej wizyty, bardzo miła była świadomość, że człowiek mógł coś z siebie dać. I otrzymać w zamian tyle radości.
Dla większości kleryków to pierwszy bliski kontakt z osobami upośledzonymi. Nie ukrywają, że zmieniający diametralnie ich patrzenie na ludzi niepełnosprawnych i upośledzonych.
– W ubiegłym roku byliśmy całym rocznikiem przez jeden dzień w podobnym ośrodku. Tam przeżyłem szok, bo nigdy wcześniej nie miałem styczności z ludźmi upośledzonymi. Teraz wielkiego wstrząsu nie było, ale i tak pierwszy dzień był najgorszy, kiedy oswajałem się z reakcjami i zachowaniami mieszkańców domu – opowiada Przemek Hausz. Pierwsze momenty dla wszystkich są trudne.
– Drugiego dnia wieczorem, po tym, jak oprowadzono nas po ośrodku, położyłem się do łóżka i stwierdziłem, że ja nie dam rady, że rano wyjeżdżam – wyznaje Michał. Jednak został i, jak mówi, z każdym dniem było już tylko lepiej. – Pewnie, że trzeba się przełamywać, żeby zmienić pampersa, umyć kogoś, ale to daje się zrobić – wzrusza ramionami Paweł. – Ale są też fajne chwile, dające satysfakcję. Jak wtedy, kiedy nagle nawiązuje się kontakt z chłopakiem, który nie mówi i do tej pory nie reagował w żaden inny sposób.
Być człowiekiem
Wybór czasu i miejsca na kleryckie praktyki nie jest przypadkowy.
– Ksiądz, żeby dobrze wypełniać swoją misję, musi być najpierw i przede wszystkim człowiekiem. Temu służy formacja ludzka, której poświęca się więcej uwagi w ciągu dwóch pierwszych lat formacji seminaryjnej. Jest to także czas nabywania wrażliwości na ludzkie potrzeby, na różnie wyrażającą się ludzką biedę. Od tego zaczyna się duszpasterstwo, tego trzeba się nauczyć i w tym trzeba się sprawdzić – wyjaśnia ks. Jacek Lewiński, wicerektor koszalińskiego seminarium. – Zanim zacznie się komuś głosić Dobrą Nowinę, trzeba go zapytać, czy nie jest głodny. W Przytocku klerycy spotykają się z ludźmi potrzebującymi człowieka i każdy z kleryków ma być dla nich człowiekiem, ma się przekonać, że to nie jest łatwe, że kosztuje, ale jest piękne, i że bez tego nie można być dobrym księdzem.
Zdaniem ks. Mariusza Gubowa, tego typu praktyki na początku przygotowywania się do kapłaństwa pomagają zrozumieć, jak różnorodna jest posługa księdza. – Trudno ocenić, w jaki sposób wpływa to potem na własne kapłaństwo, ale rzeczywiście takie doświadczenie może być pomocne w codziennej pracy, w wizytach u chorych czy posłudze w podobnych placówkach i szpitalach – dodaje.
Michał, podobnie jak jego koledzy, nie wie jeszcze, jaki wpływ mogą mieć te praktyki na jego przyszłe kapłaństwo. – Za wcześnie na takie oceny na drugim roku seminarium, ale myślę, że za kilka lat będziemy w stanie to ocenić – mówi. Nie mają jednak wątpliwości, że te trzy tygodnie w Przytocku ich zmienią.