- powiedziała o swoim życiu Matka Teresa w jednym z wywiadów kilka miesięcy przed śmiercią. Wyznała, że to codzienne, proste wypełnianie życzenia, które jako młoda dziewczyna otrzymała od swojej mamy.
Zawsze odjeżdżając po Mszy św. hinduskim gestem złożonych dłoni pozdrawia wolontariuszy i gości w kaplicy. Promieniuje swoją osobą na wszystkich i wszystko, jednocześnie widać w Niej silną wolę, samozaparcie, charakter. Czyli świętość to nie świątobliwość. Święty może być cholerykiem, człowiekiem trudnym, ale musi być człowiekiem o niebywałej samodyscyplinie, z żelazną konsekwencją wypełniać zamysł Boży. Względem siebie musi być bezlitosnym dyktatorem, trochę bezdusznym i niepozostawiającym żadnej furtki dla własnych chęci, własnych planów. To jest to zaparcie się samego siebie i powtórne narodzenie się w Chrystusie.” Święty to nie fanatyk, który realizuje własne zamysły względem innych i siebie. Święty nigdy nie będzie narzucał czegoś innym, którzy tego nie chcą, tego surowego, drakońskiego reżimu, który stosuje względem siebie.
„Matka Teresa traktuje wszystkich jednakowo oferując wszystko co ma dane od Boga. Nawraca własnym przykładem. Nie intelektualizuje, tylko wypełnia najprostsze i najtrudniejsze przykazanie - miłuj Pana Boga swego całym sercem swoim i całą duszą, a bliźniego swego jak siebie samego. Może dlatego, pomimo jednej z najsurowszych reguł i najcięższej pracy w brudzie, smrodzie, wilgoci, jest tak wiele powołań do tego zgromadzenia, podczas gdy Kościół przechodzi jeden z najtrudniejszych okresów w swojej historii.
Cały czas nurtuje mnie pytanie: co będzie, gdy Matka Teresa odejdzie. Czy siostra Nirmala będzie potrafiła, czy podoła tak trudnemu zadaniu? Czy bez tego słońca, huraganu, żywiołu świętości siostry nadal będą miały dość siły i samozaparcia?
Siostry mówiły, że to Bóg przez nie działa, a one są jedynie narzędziami w Jego rękach, furtkami przez które wylewa się Jego łaska na świat. Jeżeli przyjmiemy takie porównanie, to Matka Teresa jest jakąś ogromną bramą, przez którą wali rzeka łaski. Podobna jest do żywiołu. Jeżeli tak Bóg może promieniować przez człowieka, to faktycznie chyba niemożliwe jest przeżycie spotkania z Nim twarzą w twarz. Teraz trochę bardziej zrozumiała jest reakcja Hioba, kiedy po spotkaniu Boga przestaje wytaczać kolejne argumenty i milknie. Jasne staje się, dlaczego Bóg objawiał się pod różnymi postaciami, a nie we własnej Osobie.”
Będąc lekarzami zostaliśmy skierowani do pracy w The House of Sick and Dying. Jest to pierwszy dom w starej świątyni Kali, a właściwie w domu pielgrzyma. Tam właśnie Matka Teresa rozpoczęła swoją działalność. O 5.00 pobudka, 5.30 wyjście z domu na 6.00 na Mszę Św. do Mothers House. Zawsze obecna jest Matka Teresa na wózku. Kaplica bez wiatraków (podstawowy sprzęt w klimacie tropikalnym), kamienna podłoga, na którą czasem wykłada się materiał. Do kaplicy wchodzi się bez butów. Siostry i wolontariusze przez większość modlitw albo klęczą, albo stoją, czasem siedzą. „Po Mszy Św. o 6.45 wszyscy schodzimy na śniadanie, czyli herbatę z mlekiem (b. słodką), suchy chleb (bądź okraszony olejem) i banany. Potem idziemy do pracy.
Stara świątynia Kali, bogini śmierci i wojny, zaraz obok nowa, targ, zwykły brud i smród. Bez oznakowań, tylko mało widoczna figurka Maryi i krzyż. Wejście na rogu. Kamienne podłogi. Wchodzi się do sali męskiej, 40 łóżek, ta sama liczba na sali żeńskiej. Bardziej chorzy leżą na podłodze, łóżka pokryte ceratą. Zdrowsi, na podwyższeniu, mają normalne prześcieradła. Pomiędzy salami podwyższenie, na którym stoją szafy z lekami i stoi służący w niedzielę za ołtarz. Obok następna sala -pralnia i kuchnia w jednym. Na początek modlitwa, później trzeba roznieść śniadanie na aluminiowych talerzach. Zwykle jajko, banan i dmuchany ryż. Chorzy jedzą rękoma, kubek wody do picia i później do umycia ręki. Niektórzy są karmieni. Potem mycie naczyń popiołem z proszkiem, oczywiście w zimnej wodzie, i płukanie (w kamiennym zlewie w podłodze, napełnionym wodą). Następnie mycie, pranie wszystkiego, oczywiście nogami - chodząc po rzeczach w podobnych zlewach w podłodze - i wyżymanie, rozwieszanie na piętrze. W tym czasie ktoś inny myje dokładnie łóżka. Potem opatrunki, rany na nogach - widać ścięgna, powięzi, kości, kłęby robaków, które ciężko oderwać, bo wżerają się w ciało gdzieś głęboko pod skórą.”
Tak mniej więcej wyglądała nasza praca. Na początku byliśmy dość sfrustrowani, chyba nawet bardziej niż inni. Chcieliśmy zaraz leczyć wszystkich chorych, a siostra Dolores - przełożona hospicjum już na początku powiedziała: „To nie jest szpital, to jest dom. My tu nie diagnozujemy pacjentów, my im pomagamy.” Podchodziły do tego z pewnym dystansem i spokojem. Wynikało to zapewne z faktu, że my przyjeżdżamy ze świata, gdzie możliwa i niezbędna jest diagnostyka, podczas gdy siostry takiej możliwości nie mają. Spędzając całe życie wśród tych chorych muszą zachowywać pewien dystans, dla własnego zdrowia psychicznego. Po jakimś czasie coraz bardziej widzieliśmy, że ten rytm pracy, zwyczaje, mają sens i że inaczej się nie da. Bardzo łatwo jest powiedzieć, że to czy tamto mogłoby być zrobione lepiej, szybciej, sprawniej. Tylko trudno to wykonać, trzeba oddać sprawiedliwość siostrom, bo nie reformatorzy pracują z tymi ludźmi, tylko one. I robią co mogą.
Odwiedziliśmy również leprozorium położone pod Kalkutą, prowadzone przez braci Misjonarzy Miłości. Braci jest kilkuset na świecie, tutaj tylko ośmiu. Noszą cywilne ubrania i na koszuli przypięty krzyż - taki jak siostry. Obowiązuje ich trochę „łagodniejsza” reguła, np. mogą odwiedzać rodzinę co 5, a nie co 10 lat! Leprozorium zbudowane przez trędowatych jest schludne, funkcjonalne i całkiem przytulne, niepodobne do umieralni. Trędowaci wyglądają dość normalnie, czasem brakuje im ręki lub nogi, czasem widać obandażowaną stopę, zniekształconą dłoń. Jest tu kilka sal opatrunkowych, sala operacyjna, gdzie operują miejscowi lekarze, po pracy w nocy lub wcześnie rano. Właśnie w leprozorium robione są sari, w które ubierają się Siostry. Chorzy produkują też buty, torby, plecaki, protezy, które potem próbują sprzedawać. Niektórzy mieszkają z rodzinami w małych chatach i uprawiają ziemię. Wydaje się, że ci ludzie znaleźli tutaj swój dom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).