Patronka molestowanych - bł. Karolina Kózkówna

Śmierć tej nastolatki jest krzykiem protestu przeciwko wszelkim formom poniżania godności kobiety na tle seksualnym. Bł. Karolina może być uznana za patronkę wszystkich kobiet nękanych przez niedojrzałych facetów.

Reklama

Karolcia

Barbara Gruszka-Zych

- Dawniej to ludzie sobie tak zdjęć nie robili. Dobrze, że Karolcia poszła do szkoły. Na tableau widać jej włosy, oczy i nos, ale usta i podbródek zakryła głowa dyrektora. Na obrazie beatyfikacyjnym jest podobna do mojej mamy. Ale mamy zdjęć też nie mam, nawet z trumny, tacy my są do tych zdjęć... - opowiada Władysława Kurtyka, siostrzenica błogosławionej Karoliny Kózkówny. Kiedy patrzę na jej twarz, widzę jakby dopełnioną o brakujący fragment buzię Błogosławionej. Choć pani Władysława ma dziś 68 lat, a Karolina wtedy może 12.

- Jak w rodzinie, może mamy coś wspólnego - tłumaczy się. - Żebym też była do niej w innym sensie podobna - w świętości. Nie pozwala się fotografować: - Bo jak umrę, to ma być koniec.

Na służbie u Karoliny

Jej matka Teresa była młodszą o dwa lata siostrą Karoliny. Pani Władysława z bratem Janem (drugi - Józef, szczególnie szerzący kult Karoliny, już zmarł) mieszka w Śmietanie, przysiółku Wał-Rudy, należącym do parafii w Zabawie. 18 i pół kilometra od Tarnowa. Oni w nowszym domu, z Matką Bożą w oknie. Naprzeciw stary dom Kózków - dziś muzeum i kaplica. Pani Władysława spędziła tu całe życie.
- Jestem trochę na służbie Karoliny - mówi. - Ale wiem, że ona nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich.
W swojej kuchni urządziła sklepik. Na stoliku książki o cioci, obrazki, butelki na wodę z cudownego źródełka, gdzie prowadziła nabożeństwa majowe.

- Najwięcej pielgrzymów przyjeżdża w soboty i niedziele, każdy chce otrzymać łaskę za jej przyczyną - wzdycha. - Jak kto wierzy - dostanie. Mówią, że tu, pod lasem, cichutko, fajnie.

Chata Karoliny na fotografii przypomina zabudowania wiejskie, jakie widziałam w Skansenie Wsi Lubelskiej. Dach kryty słomą, drewniane ściany, klepisko. Po beatyfikacji pokryto ją dachówką, otynkowano, wybetonowano podłogę. Z gorliwości pozacierano ślady. Teraz więcej trzeba sobie wyobrażać. Z podwórka wchodzi się prosto do kaplicy, dawniej stajni. Rodzice Karoliny - Jan i Maria - tu zwykle o 5 rano, oporządzając zwierzęta, śpiewali Godzinki. Jedenaścioro dzieci dosypiało w sąsiedniej izbie.

- Pięcioro zmarło, jak miały po dwa, trzy latka. Zostało sześcioro - tłumaczy pani Władysława. Izba mieszkalna obwieszona obrazami, na które patrzyła Karolina. W szeregu Matki Boskie - Częstochowska, Dzikowska, Tuchowska, Bolesna z Krakowa.

- I Nieustającej Pomocy nad łóżkiem. Jak wychodziła z domu, to się z Nią pożegnała, młodsza Rozalia widziała - opowiada. - To rzeczywiste łóżko - pokazuje na okryty szydełkową kapą drewniany mebel. - I skrzynka na odzież. Bo jak szła do dworu, do Zabawy, to zarobiła na odzież, a dawniej nie było szafy. Ona by się może i nie uchowała, ale moja mama trzymała w niej mąkę, jak przywieźli ze młyna. Bo dawniej chleb piekali w domu.

W gablotach regionalne spódnice, kaftanik, fartuszki. Pani Władysława:

- Przed beatyfikacją bp Bednarczyk zaapelował, żeby kobiety przynosiły starodawne stroje. Tamte po Karolinie to dziewuchy zniszczyły, bo ich tyle było, że musiały nosić po sobie. Po niej została tylko czarna chustka barankowa, teraz złożona w kostkę pod szkłem. I delikatna, niepasująca do wnętrza filiżanka z miśnieńskiej porcelany, którą dostała od wuja, brata matki. Faska na mąkę mamy pani Władysławy, mielnice na len i konopie, cepy, kołowrotek, maselnica. Duży bielony piec. Mały stoliczek pod oknem.

- Jedli na nim z jednej miski, drewnianymi łyżkami - pani Władysława pamięta dawne opowieści. - I jej żywoty świętych, modlitewnik. Jesienią i zimą schodzili się tu ze wsi słuchać, jak pięknie czyta. Nazywali ten dom Betlejemką, Jerozolimką. Latem pod gruszą, odległą od chałupy o kilkadziesiąt metrów, uczyła wiejskie dzieciaki liter.

- Mama mi mówiła, że była dla wszystkich dobra i została świętą - przegania rozbawionego kotka. - Jak kto ma miłość, to i jest święty. W tamten dzień, 18 listopada 1914 roku, Karolina została z dzieciami. „My pójdziemy do kościoła z Teresią, we wsi dużo żołnierzy” - powiedziała mama. O dziewiątej rano przyjechał żołnierz i wziął ją z ojcem do lasu. Kiedy żona wróciła, ojciec bał się słowa przemówić, bo ona ostra była. I przecie matka. „Jo się zawrócił, bo mi żołnierz kazał”. „Jezus Maryja, to już po dziewusze!” - krzyknęła i zemdlała. Pojechali na komendę rosyjskich wojsk do Radłowa, to wysłali kilku żołnierzy do szukania, ale nic nie znaleźli. Po dwóch tygodniach zapukał do nich chłop, co wracał z lasu. „Jo wom dziewuchę znalozł”. „Żywo?” „Nie, zabito, pod drzewem, przymarznięto”. Przywieźli ciało pod gruszę i obmywali. Ale tak się już miało stać.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama