Wcale często rozważam myśl: czy mógłbym żyć w klasztorze?
Klasztor jest okazały, duży, z cegły. Muratow (od niego uwolnić się nie sposób, bo i któż mu dorówna w celności stwierdzeń, w barwności opisów, w znajomości przedmiotu?) zwrócił uwagę w czasie swojej tam wizyty w wieku XIX, że bardziej przypomina on instytut rolniczy niż miejsce klasztornej ascezy. W okalającym wirydarz korytarzu galeria wspaniałych fresków. Część z nich namalował Luca Signorelli, większość jest dziełem Giovanniego Antonia dei Bazzi, zwanego Sodomą. Signorelli to sława, o to nazwisko zwiedzający Włochy wciąż się ociera.
Sodoma okazał się dla mnie odkryciem. Artysta z drugiego, zdawałoby się, rzędu nazwisk najprzedniejszych. W książkach poświęconych historii sztuki albo pomijany, albo traktowany zdawkowymi kilkoma zdaniami. Niechętnymi często. Na przykład Herbert nie lubił Sodomy: „W jednym z obrazów namalował siebie w pobliżu Rafaela, miał więc chyba przesadne wyobrażenie o swoim talencie”. Natomiast André Chastel ma zdanie inne; sztuka Sodomy jest dlań oryginalna, budzi sympatię. „De gustibus non est disputandum”, lecz cieszę się, że nie jestem odosobniony w swojej sympatii dla Sodomy. Freski w Monte Oliveto zaczął Sodoma malować w 1505 roku, miał wówczas 28 lat, malował je przez trzy lata. Na jednym z nich przedstawił sam siebie. Widnieje na nim młodzieniec elegancki, dostatnio odziany, dłonie w białych rękawiczkach, wsparty na mieczu. Długie, ciemne włosy. Spojrzenie o lekkim zeziku. Czy sympatyczne? Podobno był lubiany za swoje zachowanie, za wesołość i za zwierzęta, którymi się otaczał. Na jednym z fresków pies z kotem u nóg stołu, zjeżone, jak to pies z kotem. Na tym autoportretowym u jego stóp znajdują się zwierzęta, co do których złośliwe plotki opowiadano, a których umiłowanie dało mu przydomek. Więc dwa borsuki, jakieś kury czy też kruki, tyle że wcale nie czarne.
Na innym fresku zakonnicy - w białych, oliwetańskich habitach, biali benedyktyni - siedzą przy stole w jakimś zajeździe, a usługują im nadobne, zalotne niewiasty. „Nie wiem doprawdy, co jest bardziej ujmujące - pisał Muratow - żywość wspomnienia owego chłodu, którym w letni dzień darzy wiejski zajazd, prawda tego słonecznego blasku w otwartych drzwiach, ruch służącej, która rozlewa wino i we wszystkich szczegółach, aż po fałd swojej podkasanej sukni, jest takim wiernym odbiciem natury, lub może harmonijny urok drugiej postaci kobiecej, wznoszącej się wysoko ponad zwykłą obserwację wydarzeń codziennego życia i tak wdzięcznie przechylonej w zgodzie z rytmiką antyczną, jak najbardziej jej posłuszne postaci Botticellego”. Mam przed sobą fotografię tej sceny, którą udało nam się uwiecznić w czasie tamtego pobytu. Pisząc to kilka tygodni później w Warszawie, w upalny dzień mazowieckiego lata, który za moment miał mnie zmusić do tego, aby zamknąć okna i uniknąć gorąca wlewającego się do pokoju, ta scena z fresku, na fotografii uwiecznionego, była dla mnie przywołaniem chwil w tamtym klasztorze, i tak jak na tych freskach, widziałem przed oczami tamte, toskańskie, sieneńskie pejzaże. I czułem się niemal tak jak wtedy, gdy pod potężną bramą wieży bramnej klasztoru odpoczywałem po wrażeniach tamtej wizyty, siedząc w cieniu wysokich cyprysów, spowity zapachem toskańskich sosen na oliwetańskim wzgórzu.
Z Monte Oliveto wracałem wzgórzami, po drodze odkrywając jeszcze jeden, na poły pusty, klasztor Santa Anna in Camprena, gdzie znów na ścianach uśmiechał się do mnie Sodoma swoimi freskami. A w ogrodzie klasztornym w ogromnych wazonach ceglanej barwy rosły drzewka i z tarasu rozciągał się pyszny widok na okolicę. Słońce grzało niemiłosiernie, chociaż był to dopiero koniec maja. Zbliżała się pora sjesty i trzeba było spieszyć do mojej forestiera, aby włoskim zwyczajem przeczekać w cieniu najbardziej dokuczliwą porę dnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).