Kto dzisiaj zaryzykowałby życie, żeby uchronić Jezusa przed profanacją? Ten Ślązak to zrobił, choć strzelali do niego Niemcy, a Sowieci przykładali mu do piersi pepeszę. Józef Oślizło żyje do dziś w Skrzyszowie.
Ciała bez butów
– Jak my szli, to my byli z dziesięć razy zatrzymywani, kaj idymy, po co idymy. Słyszołech nawet, jak jednyn Rus o nas godoł, że my som szpiegi – mówi Józef Oślizło. Po drodze co chwilę mijali ciała poległych niemieckich żołnierzy. Leżeli oni w samych skarpetkach, bez butów, które zapewne zabrali wcześniej Sowieci. Józef i ksiądz Robert zatrzymywali się przy każdym i odmawiali „Wieczny odpoczynek”. – Przy którymś ksiądz powiedzioł tak: „Niejedna rodzina go bydzie oczekiwać, ale on już nie wróci” – zapamiętał Józef. Szczególnie trudną chwilę przeżyli pod samym kościołem. Sowieci przystawili im pepesze do piersi, podejrzliwie wypytując, po co przyszli. W końcu posłali po oficera, a ten na szczęście pozwolił im wejść do kościoła. Minęli ruiny probostwa. Choć od pożaru upłynęło około dwóch tygodni, coś w tych zgliszczach jeszcze lekko się dymiło, prawdopodobnie resztki dębowych schodów. – Weszli my do kruchty w kościele, niby po te szaty. Ale szaty były powyciepowane z szafy na ziemia, a z pó- łek straciły sie świyczki i wino mszalne. Znikły też mosiężne dzwonki. Ksiądz powiedzioł: „Pódź teroz do tabernakulum” – mówi jego towarzysz.
Bądź wierny
W kościele ławki były przesunięte na boki, a w środku stały... konie. Były tam także wprowadzone wozy z amunicją. Wśród nich przechadzali się czerwonoarmiści, niektórzy, zapewne dla kawału, poubierani w ornaty. – Proboszcz, jak to widzioł, rozpłakoł sie. On był budowniczym tego kościoła – wspomina Józef. Żołnierze co prawda ich nie pilnowali, ale z tyłu kościoła zerkali na nich ciekawie. Józef i ks. Robert musieli w pierwszej kolejności odwrócić ich uwagę. W ołtarzu nad tabernakulum był wypisany napis po polsku: „Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec żywota”. Niemcy w czasie okupacji kazali ten napis skuć, ale proboszcz zasłonił go tylko wąskim pasem materiału. Teraz odsłanianie tego napisu posłużyło więc za przykrywkę. Józef zamaszyście zerwał całe płótno i odsłonił napis po polsku, ściągając na siebie jak najwięcej uwagi. A tymczasem ks. Wallach już otwierał kluczem tabernakulum. Nosiło ono ślady uderzeń kolbą. Na szczęście jego solidne blachy wytrzymały próbę włamania przez żołnierzy.
Coś jednak musiało się przy tym wykrzywić, bo teraz podwójne drzwiczki tabernakulum nie dawały się w pełni otworzyć. Proboszcz nie umiał wsadzić do środka ręki. – Powiedzioł: „Józef, siągnij...”. To żech siągnył Przenajświyntsze tak miyndzy palcami, i puszka z hostiami tyż. Ksiądz je włożył od razu pod suknia i przełożył na ręce ornat. Jo też wziął ornat i strój od ministranta – mówi.
Marsz z Ciałem Pańskim
Mężczyźni z Jezusem, obecnym z nimi pod postacią chleba, rozpoczęli marsz z powrotem do Mszany. Nad głowami furczały im pociski. To strzelali Niemcy, którzy ze wzgórz doskonale widzieli, co dzieje się wśród pól. Całe szczęście, że droga, którą szli, była nieco wyżłobiona, wgłębiona w teren. Dzisiaj to miejsce wygląda trochę inaczej, bo drogę polną zastąpiła uliczka asfaltowa, która została nadsypana. Teraz jednak jest to droga ślepa, bo przecięła ją autostrada A1. Ksiądz i jego ministrant brnęli więc tą polną drogą ku Mszanie na czworakach, pod ostrzałem. Przez całą drogę modlili się: „Boże, ratuj nas!”. Właściwie, oni też ratowali Boga... Nie mieli jednak pewności, czy doprowadzą tę misję do końca. Dotarli do brzozowego zagajnika. – Proboszcz powiedzioł: „Wiysz co, siednymy tu”. A potym: „Podzielymy sie i zjymy te hostie”. I tak my ich jedli, jedna jo, jedna on. Jak my ich zjedli, to padoł: „Wiysz, zjedlimy ich, bo jak by nas zaszczelyli, a rozfurgałoby [rozleciało, rozniosłoby] ich po polach, to ni ma to po religijnymu” – zapamiętał Józef. W ten sposób Ciało Pańskie zostało uchronione przed zbezczeszczeniem. Śmiałkowie, którzy Je ocalili, nie byli jednak jeszcze bezpieczni. Wyszli z zagajnika i ruszyli dalej drogą między polami, gdzie znów byli bardziej narażeni na ogień snajperów i śmierć od odłamków pocisków artyleryjskich. Szli między innymi przez miejsca, gdzie dzisiaj stoi kopalniana hałda i gdzie biegnie autostrada A1. W końcu wzgórza za ich plecami, obsadzone przez niemieckie wojsko, przestały być widoczne. Dotarli szczęśliwie do Mszany.
Ta śmiertelnie niebezpieczna wyprawa dwóch odważnych mężczyzn, podjęta wyłącznie ze względu na cześć dla Jezusa w Eucharystii, stała się głośna w całej okolicy po przeszło 60 latach, w 2008 roku. Pod kościołem w Skrzyszowie zgromadzili się wtedy mieszkańcy tej miejscowości oraz sąsiednich Krostoszowic i Mszany. Byli obecni proboszczowie z tych trzech parafii. Ludzie pomodlili się i złożyli kwiaty na grobie księdza Roberta Wallacha. A później wyruszyli – niektórzy konno – w procesji do Mszany, pod dom państwa Parzychów. Ponieważ autostrada A1 nie była jeszcze gotowa, przeszli ulicami ks. Wallacha i ks. Styry. To drogi, którymi w 1945 r. przeszli z Panem Jezusem dwaj śmiałkowie – ks. Robert Wallach i Józef Oślizło.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.