Kiedy zrozumiała, że problem syna niszczy ją i rodzinę, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Teraz chce dzielić się tym rozwiązaniem z innymi.
Do zakrystii świdnickiej katedry pewnego dnia weszła kobieta. Nieśmiało zaczepiła jednego z księży i opowiedziała mu swoją historię. Nie przyszła się użalać, ale powziąć konkretne działanie.
– Prawie roku temu dowiedziałam się, że syn jest uzależniony. Mieszka za granicą. Na ulicy. Nie mogłam w to uwierzyć. Wielu rodzicom wydaje się, że dany problem nie dotyczy ich dzieci, że nie powinien ich interesować. Mnie też się tak wydawało. Przecież wszystko dobrze się układało, miał pracę, wynajmował mieszkanie. Serce mi pękało, kiedy mówił, że go okradli, stracił pracę, został oszukany.
Kiedy uświadomiłam sobie, że jest uzależniony, straciłam już zdrowie i mnóstwo pieniędzy. Nie mogłam się odnaleźć, rozchorowałam się. Nie chodziłam do pracy, załamałam się. To trwało jakiś czas – wspomina.
Wówczas jakoś naturalnie zaczęła szukać ratunku w Kościele. – Wtedy sprawdziło się przysłowie, że „jak trwoga, to do Boga”. Tak trafiłam do Piskorzowa na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie. Zachęciła mnie do tego koleżanka, która ma raka i jeździ tam na Msze św. Po pierwszej Eucharystii odważyłam się pójść do poradni leczenia uzależnień. Zaczęłam terapię, podczas której, poznając chorobę syna, nauczyłam się, jak stawiać jej granice, a tym samym pomóc synowi zerwać z nałogiem. Dowiedziałam się też, jak wyjść ze współuzależnienia, które jak łańcuch ciągnęło mnie z synem na dno. Czasem uzależnienie jest silniejsze od chęci i woli leczenia. Wówczas modlitwa jest jedyną drogą ku wolności. Całą sprawę poleciłam więc Panu Bogu – opowiada.
– Po kilku miesiącach terapii, pokonaniu wstydu i poczucia bezradności dołączyłam do grupy wsparcia. Dopiero tam zobaczyłam, że nie tylko ja mam takie problemy. Jestem tam rozumiana, nie oceniana, czuję się tam dobrze i mogę porozmawiać o tym, czym żyję – zwierza się. Mówi, że wspólnie z innymi rodzicami uczy się „twardej”, ale mądrej miłości, stawiania granic tej ciężkiej nieuleczalnej chorobie, jaką jest uzależnienie.
– Czułam potrzebę wsparcia naszych wspólnych zmagań modlitwą. Któregoś dnia zauważyłam, że jedna z koleżanek wyciąga różaniec, innego dnia kolejna. Wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak róża różańcowa, zawsze jednak kojarzyłam to z osobami starszymi. Ta myśl jednak nie dawała mi spokoju i postanowiłam również założyć taką grupę – opowiada. Grupą docelową mieli być bliscy osób uzależnionych. Nie tylko od alkoholu czy narkotyków, ale także od telefonów, komputera i innych współczesnych dobrodziejstw.
– Koleżanka, która należy do róży różańcowej w innej parafii, powiedziała mi, że trzeba uzbierać 20 osób, więc zaczęłam szukać ich wśród znajomych. Szybko okazało się, że nie tylko ja chcę pomóc swojemu synowi. W inicjatywę zaangażowała się moja córka, kilkoro bliskich nam osób, ale też i inni pytali o nią. Zdarzyło się też, że jedna z osób, która ma w rodzinie osobę uzależnioną, zapytała, czy nauczę ją odmawiać Różaniec – uśmiecha się. Potem znalazła się u jednego z katedralnych wikariuszy. On pomógł jej przygotować wszelkie formalności i zaplanowano liturgiczne rozpoczęcie działalności róży na 3 maja. Tak też się stało.
Po Mszy św. o godz. 13 ks. Julian Nastałek poprowadził odpowiednie nabożeństwo. W modlitwę zaangażowało się ponad 20 osób i ks. Julian zachęca, by zgłaszały się kolejne. – Róża, która powstała, jest pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbego, ale mogą powstać także następne, również z intencją modlitwy za uzależnionych. Dziś wiele osób ma w rodzinie kogoś, kto ma podobny problem. I to jest chyba najlepsza droga, aby pomóc takiej osobie – wyjaśnia ks. Nastałek.
Okazuje się, że mama uzależnionego chłopaka chce również pomagać innym. Grupa spotykająca na wspólnej Mszy św. w pierwszą sobotę miesiąca ma być również grupą wsparcia. Podaje też adres e-mail (roza.rodzicow.swidnica@gmail.com), na który bliscy osób uzależnionych mogą pisać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.