Zmarł młodo. Miał zaledwie 58 lat. Ale spuścizna duchowa, jaką po sobie zostawił, jest imponująca.
W 25. rocznicę śmierci don Tonina Bella, dziś sługi Bożego, przy jego grobie stanął papież Franciszek. To było kwietniowe popołudnie. Ciepłe promienie słońca padały na karty Ewangelii. Wiatr przewracał kolejne stronice. Księga leżała na trumnie pochodzącego z Alessano na południu Włoch kapłana. Dokładnie tak samo zdarzyło się kilkanaście lat później na pogrzebie Jana Pawła II w Rzymie. Przypadek?
Liczy się człowiek
Być może właśnie w ten sposób słońce i wiatr nagradzają tych, którzy odchodzą w opinii świętości? Don Tonino Bello zmarł 20 kwietnia 1993 r. w Molfetcie w Apulii. Mimo upływu czasu pamięć o tym niezwykłym kapłanie we Włoszech jest wciąż żywa, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie posługiwał. Wystarczy posłuchać, co mówią o nim mieszkańcy Molfetty lub Alessano: „To ktoś niezwykły, kto zawalczył o nasze prawa. O naszą godność. Dlatego na zawsze pozostanie w naszych sercach i pamięci”.
Tonino był najstarszym z trojga rodzeństwa. Miał dwóch braci: Marcella i Trifone. To była biedna, ale bardzo bogobojna rodzina. Państwo Bellowie żyli skromnie. Mieli jednak wielkie serca i byli pracowici. Wcześnie, bo w wieku 7 lat, Tonino stracił ojca.
Kapłanem został, mając zaledwie 22 lata. Uwielbiał pływać. Nawet jako biskup rzucał się w fale wzburzonego morza. Grywał na akordeonie. Zachwycał się stworzeniem: zachodem słońca, księżycem, morzem, przyrodą. Jak dziecko. Prosto i niewinnie. Ale w centrum jego życia był zawsze Bóg i drugi człowiek. Zwłaszcza ubogi. – Swego rozmówcę traktował wyjątkowo: jak kogoś jedynego i niepowtarzalnego. Kiedy z kimś rozmawiał, to, co było wokół, zupełnie się nie liczyło. W tym momencie liczył się tylko drugi człowiek – wspomina Trifone, brat kapłana.
Był prosty. Nie chciał, by zwracano się do niego: „ekscelencjo” czy „księże biskupie”. Do swej prałatury, otrzymanej wcześnie, bo w wieku 28 lat, też nie przywiązywał większej wagi. Zresztą sam wszędzie podpisywał się: don Tonino. Zdrobniale, ciepło. Jego pełne imię brzmiało: Antonio. Tak skracał dystans. Szukał ludzi. Był im bliski. Zawsze dyspozycyjny: uważny w słuchaniu i gotowy do działania. Żył problemami bliźnich. Subtelnie, ale skutecznie wkraczał w ich życie i wyciągał z grzechu. Niestrudzenie walczył też o ich godność. Czynił to odważnie. Z przekonaniem. Dawał słowa pociechy i pomagał materialnie, podnosił na duchu. I pewnie dlatego wszyscy tak bardzo go pokochali.
Ciągle w drodze
Jego styl biskupi był inny od tego, do którego przywykli wierni z Malfetty. Nowatorski, pionierski, a momentami wręcz szokujący. Choćby dlatego, że osobiście otwierał wszystkim, którzy pukali do drzwi jego domu. A byli to różni ludzie: biedni, bezdomni, schorowani; kapłani i młodzi. Wierzący i ateiści. Eksmitowanym udostępniał nawet pokoje i pozwalał przenocować w swoim domu. Pomógł także wówczas, gdy pewnego razu o 4 nad ranem zapukała do niego głodna i przemoczona prostytutka.
Biskupem w diecezji Molfetta-Ruvo-Giovinazzo-Terlizzi mianował go w 1982 roku Jan Paweł II. Wcześniej dwukrotnie odmówił przyjęcia nominacji. Przed objęciem diecezji, wyraźnie wzruszony, powiedział do znajomego księdza Gigiego Ciarda, że parafianie szybko o nim zapomną. Tak się jednak nie stało. A Gigi codziennie do niego telefonował.
Był niemal zawsze w drodze. Często opuszczał swoje mieszkanie. Nie z wygody. Nie ze względu na własne zachcianki. On szedł do ludzi. Nieustannie ich szukał. Nie stronił ani od biednych, ani od pijaków. Dla wszystkich miał czas. Zasiadał z nimi do stołu, słuchał i rozmawiał. Spotykał się z hutnikami z Giovinazzo, imigrantami, narkomanami. Jeśli tylko było to możliwe, zapewniał im pobyt w pomieszczeniach parafialnych. Poza tym dwa razy w tygodniu, we wtorki i w środy, w czterech miastach diecezji organizował spotkania z młodzieżą. Osobiście odwiedzał też chorych i osłabionych wiekiem kapłanów, zwłaszcza w dniu ich imienin i urodzin. Z szacunkiem podchodził też do imigrantów. W jednym z listów, którego adresatem jest Marokańczyk, napisał: „Wybacz nam, bracie Marokańczyku, że my, chrześcijanie, nie okazaliśmy ci należnej gościnności”.
Uważał, że Kościół w jednej ręce powinien mocno trzymać Biblię, a w drugiej codzienną prasę. Że Ewangelia musi przenikać życie. Że Kościół nie może stać z założonymi rękoma. Dysponuje stułą i fartuchem. Wierni podkreślają, że to właśnie od don Tonina nauczyli się, że „wierzący to człowiek o dłoniach otwartych, bo nikogo i nic nie zatrzymuje dla siebie; to człowiek o dłoniach wyciągniętych, gotowych do uczynienia pierwszego kroku; to człowiek o dłoniach złożonych do modlitwy”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.