A dlaczego nie miałoby być dużo radości wszędzie tam, gdzie mieszkają, żyją obok siebie i ze sobą na co dzień chrześcijanie? I na plebaniach, i – przede wszystkim – w rodzinach?
Ileż to razy od kilku tygodni każdy z nas usłyszał i przeczytał „Wesołych Świąt”. Miło jest to usłyszeć – zarówno jako wyraz pamięci, życzliwości, radości, jak i wspólnej wiary i obyczaju. Wiem, bywa i tak, że któreś z tych haseł może być bez treści – ot, puste słowa. Może być nawet przekorne bądź złośliwe. Ale na takie sytuacje nie ma w życiu mocnych i lepiej na wyrost cieszyć się dobrym słowem. Bo jakby nie było, ogromna większość wspomnianych życzeń jest i szczera, i prawdziwa. Zatem – wesołych Świąt i wesołego po świętach!
Po świętach, a dokładniej w ostatnim ich dniu pojechałem do pobliskiego Biskupowa. Wielu ludzi zna to miejsce. Na wzgórzu, na tle gór i podgórskiej krainy malowniczy kościół, klasztor i dom gości. Wiele już lat temu osiedli tutaj benedyktyni. Jest wśród nich założyciel tegoż klasztoru, młody duchem, choć swe lata ma. Są ci, którzy z nim zaczynali tutaj wbrew nadziei ufając nadziei. I mieli rację – biskupowski klasztor stał się znaczącym ośrodkiem duchowego życia, ewangelizacji, modlitwy, spotkań ludzi z Polski i spoza jej granic. Są wśród nich młodsi, już tu wychowani w duchu reguły św. Benedykta. Byli i tacy, którzy po próbie wrócili do świata. I tacy, którzy poszli szukać jeszcze doskonalszej drogi ku Bogu i ludziom.
Co jakiś czas odbywa się tu uroczystość... Jaka? Pierwsze, czasowe śluby nowego kandydata. Po okresie formacji – śluby wieczyste. Jeśli któryś z braci wybiera drogę kapłaństwa, a wspólnota ten wybór potwierdza – to święcenia kapłańskie. Wiele już razy bywałem na ich uroczystościach. Otóż w niedzielę oktawy wielkanocnej też byłem. Jeden z braci składał wieczyste śluby. Zdążyłem dopiero po mszy świętej. Zastałem na dziedzińcu domu gości tłum ludzi. Wielu znajomych i przyjaciół. Przed bratem Karolem długachna kolejka składających życzenia poparte symbolicznymi upominkami. Zaproszono mnie poza kolejnością (przywilej siwych włosów i czerwonych guzików).
Pod rozpostartymi namiotowymi zadaszeniami stoły i ławy. Ludziska jak rój pszczół uwijają się na wszystkie strony. Każdy chce przywitać się ze znajomymi, zamienić kilka słów – a wśród nich te dwa: Wesołych Świąt! Patrzę na to, a wessany przez to nieprzypadkowe zbiorowisko pomyślałem, że tu zgoła nie są potrzebne owe dwa słowa rodem ze świątecznych kartek. Tu radość po prostu jest, wszechogarniająca radość. Jej powody? A czy trzeba pytać słońca, dlaczego świeci? A skowronka, dlaczego śpiewa? Wiele zjawisk w świecie jest tak oczywistych, że pytanie o ich uzasadnienie mogłoby zdradzać przybysza z innej planety, gdzie króluje szarzyzna i apatia. Dobrze, że słońce świeci, wiatr wieje, ptak wyśpiewuje. Dobrze, że nikt tu nie pyta: „Czemu się cieszysz?” Po prostu radość, która uzasadnia sama siebie.
Zaczęto rozdawać gościom takie papierowe opaski, do nich przytwierdzone po dwa takie jakieś żółte hokus-pokus. A potem to się zaczęło! Taki teatr w konwencji spektaklu z narratorem i stylizowanymi bohaterami. Narrator miał taką żółtą otoczkę wokół twarzy, pewnie miały to być płatki kwiatu. Główny bohater na czarno, z żółtym prążkami i takimi czułkami jakie miało wielu (teraz zrozumiałem). Jak zwykle przy takiej okazji przedstawiono żywot bohatera dnia. Konwencja była szerszeniowa. Piosenka parafrazowała „pszczółkę Maję”, tyle, że był „Szerszeń Karol”. A jakże! Była i Szerszeńka (nooo, brat Karol to nie tak od niemowlęctwa chciał do klasztoru), była mama Szerszenica (rzeczywista mama Karola). Radość sięgnęła zenitu. Wszyscy poważni goście (niepoważni pewnie nie przyjechali, i dobrze, bo mogliby mieć za złe), otóż wszyscy poważni goście na melodię „pszczółki” śpiewali „Szerszeń Karol”, śmiali się, a uważnie słuchali gdy było trzeba. Tekst był świetny, reżyseria warta tekstu, a i oprawa muzyczna też. Już był czas by wracać do domu, ale nie mogłem nie doczekać do końca. Po prostu radość. Tu zawsze tak jest.
Klasztor benedyktynów... Modlitwą i pracą wypełnione dni, dojazdy na studia, dla braci-kapłanów wyjazdy duszpasterskie... Zwyczajne życie, w takim klasztorze bardziej niż na parafialnych plebaniach podobne do domowego, rodzinnego. Chmury na tym niebie też się zdarzają, jak wszędzie w życiu i świecie. Ale też więcej tu radości. Tu w klasztorze.
A dlaczego nie miałoby być dużo radości wszędzie tam, gdzie mieszkają, żyją obok siebie i ze sobą na co dzień chrześcijanie? I na plebaniach, i – przede wszystkim – w rodzinach? Wiem, że nie brakuje takich domów. Znam takie rodziny i u siebie w parafii, i wśród znajomych i zaprzyjaźnionych ze mną ludzi. Rodziny i plebanie na których na serio brane jest apostolskie przykazanie „radujcie się zawsze w Panu” (Flp 4,4). I wielkanocna radość, o której i owszem, śpiewamy. „Wesoły nam dzień dziś nastał”. Byle na przeciągłym zawodzeniu się nie kończyło.
Bo smutni, albo zblazowani, albo śmiertelnie poważni, albo doskonale obojętni chrześcijanie nie mają nic do powiedzenia tej połowie rodaków, której chrześcijańskie korzenie już usychają. Dlatego niech żyją wesołe Szerszenie z Biskupowa i gdzie tylko takich spotkać można!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.