Nie było czasu jeść

Jubileusz 50-lecia kapłaństwa ks. Aleksander świętował w Anglii i w Polsce. Trzy lata później przyszedł czas na obchody 50-lecia pobytu w Anglii, które niemal zbiegły się z powrotem do ojczyzny.

Reklama

Po pół wieku pracy duszpasterskiej na Wyspach, w wielu polskich i angielskich parafiach, ks. kan. Aleksander Makulski dołączył do grona mieszkańców Domu Księży Seniorów przy Wyższym Seminarium Duchownym w Radomiu. Mieszkanie urządzone minimalistycznie. Na biurku leżą zdjęcia, listy i kolorowe, okolicznościowe wydanie, w formie gazetki, opisujące historię Polskiego Duszpasterstwa i Wspólnoty Polskiej w Preston i Southport 1948–2018. Na okiennym parapecie stoi oprawiony w ramki portret jakiegoś księdza w stroju kanonika.

Szkoła życia

– Od dzieciństwa chciałem zostać księdzem. Pamiętam, jak w mojej parafii misjonarze wyjeżdżali po zakończeniu misji, a ja chciałem doskoczyć do ich samochodu i jechać tam, gdzie oni. Tak się złożyło, gdy już byłem księdzem, że stryj Marian z Londynu, który żyje do dziś, zaprosił mnie do siebie. To był rok 1966. Wtedy była komuna. O ten wyjazd starałem się dwa lata – wspomina ksiądz.

Ksiądz Makulski pochodzi z parafii Jedlińsk. Urodził się 8 czerwca 1936 roku. – Ojciec mój bardzo często podkreślał, że urodził się w tym samym roku, co bp Piotr Gołębiowski, obecnie sługa Boży, i razem z nim chodził do jednej klasy w szkole podstawowej w Jedlińsku – wspomina ks. Aleksander. – Na zakończenie wojny nasze budynki zostały doszczętnie spalone. Okropna bieda była w rodzinie. Miałem dwa lata przerwy w nauce ze względu na trudną sytuację. Jedną zimę spędziliśmy w stodole, a dwie kolejne – w oborze z krowami. Często z wdzięcznością powracam do tamtych czasów. Dla mnie to była dobra szkoła życia. Nauczyła mnie, jak być czułym na potrzeby drugich i okazywać wdzięczność. W przedzieraniu się przez te trudności życiowe Pan Bóg był ze mną i pomagał mi. W przeciwnym razie nie dałbym rady dojść do kapłaństwa i do tego, co zrobiłem. Pan Bóg mnie używa jako swojego marnego narzędzia do takich czynów, które dla mnie były bardzo wzniosłe.

Seminarium ks. Aleksander skończył u chrystusowców w Poznaniu, trochę za podpowiedzią bp. Gołębiowskiego. – Uznałem, że to miejsce będzie dla mnie najlepsze. Zawsze chciałem przynależeć do diecezji i biskup obiecał, że jako księdza przyjmie mnie do niej – opowiada.

Ksiądz wskazuje na portret księdza ustawiony na parapecie. – Po Panu Bogu i rodzicach to ks. Franciszkowi Gronkowskiemu najwięcej zawdzięczam w swoim życiu kapłańskim. Był moim wsparciem duchowym i finansowym – mówi. – Był w Zwoleniu. Gdy jechałem pierwszy raz do Poznania, nie zdawałem sobie sprawy, ile ta podróż może kosztować. Miałem tyle pieniędzy, że może by mi wystarczyło na dojazd z Radomia do Warszawy. Tak się cudownie stało, że ks. Gronkowski był akurat w Radomiu. Zapytał, dokąd jadę. Sięgnął do kieszeni i dał mi tyle pieniędzy, że wystarczyło na całą podróż. Później kupił mi pierwszą sutannę i wielokrotnie wspierał. Z czasem wszystko zwróciłem i jak tylko mogę, odwiedzam miejsce jego wiecznego spoczynku na zwoleńskim cmentarzu – dodaje kapłan.

Po ukończeniu seminarium w Poznaniu rok pracował w Jeleniej Górze, później w Dobrzanach koło Stargardu Szczecińskiego. I stamtąd wyruszył do Anglii.

Anglia wita

Trafił do Lincoln. Pracował tam Polak ks. Feliks Kamiński, który przeszedł obóz koncentracyjny w Dachau, gdzie traktowany był jak doświadczalny królik. – Cierpiał. Opatrywałem jego rany. Ciało odchodziło mu od kości. Byliśmy razem kilka miesięcy. Został zwolniony z funkcji proboszcza ze względu na stan zdrowia – wspomina ks. Aleksander. Gdy przejął już obowiązki proboszcza, okazało się, że nie ma kartotek. Zaczął odwiedzać angielskie puby, żeby tam szukać adresów ludzi z polskimi nazwiskami. Chodził też pytać do angielskich księży. Między innymi w ten sposób zaczynał poszerzać Polonię. W tym rejonie tworzyli ją głównie ludzie z terenów wschodnich, którzy zamienili szare mundury na zielone i bez przygotowania poszli na front.

– Trafili na Syberię, a tam żyli w okropnych warunkach. Pokazywali mi zdjęcia, na których wyglądali jak szkielety. Później przybyli do Anglii. Rozpoczęli nowe życie, a było to „budowanie na popiele”. Nie mogli powrócić do ojczyzny, powoli się tu urządzali. Mieszkało tam kilkuset Polaków. Byłem z nimi 16 lat – opowiada.

Mieli kaplicę w jednym z domów. Później przenieśli się do angielskiego kościoła katolickiego. Ksiądz razem z parafianami zbudował w Fenton stanicę harcerską. Kupili dużo ziemi, ustawili tam baraki, sadzili drzewa (rosnące tam sosny mają teraz około 48 lat). – Potrafiłem robić kosą, więc wycinałem trawę i chwasty. Przyjeżdżała tam młodzież, a człowiek się radował. To była nasza wizytówka i chluba dla Anglików i rodaków, którzy pochodzili z Kresów i przybywali tu na doroczny zjazd. Przez 30 lat byłem ich kapelanem – mówi. Gromadzili się tam 17 września, w rocznicę wywózki na Syberię. Na jedno spotkanie przybyła Wanda Piłsudska, córka Józefa Piłsudskiego. Kiedyś zebrało się tam nawet 14 tys. ludzi.

Ksiądz wciąż wraca do początków swojej kapłańskiej posługi w Anglii. Wspomina czasy, gdy do jedzenia bywał zaledwie kawałek chleba, a on razem z wiernymi radował się, smucił, płakał, a także odczuwał głód. – Takie było zgranie. To wzbogacało człowieka. Moje motto życia kapłańskiego to: „Być z ludźmi i dla ludzi” – tłumaczy.

Ludzkie tragedie

Przywołuje też z pamięci ludzi, którzy jakoś szczególnie się w niej zapisali. Jednym z nich jest Tadeusz Ruman, który był lotnikiem. Ryzykując życie, przylatywał nad Warszawę i zrzucał z samolotu żywność powstańcom. Gdy był stan wojenny, dzięki jego staraniom do Polski trafiło 6,5 mln funtów w aparaturze, lekach, żywności. – To był wielki patriota i wielki katolik – podkreśla kapłan.

Z kolei Tadeusz Słota był w Katyniu. Zginęło tam 16,5 tys. polskich żołnierzy, oficerów, inteligencji. Tylko 300 z nich niemal cudownie ocalało. Wśród nich właśnie pan Tadeusz. – Opowiadał mi, że tak był wyczerpany fizycznie i psychicznie, że błagał serdecznie rosyjskiego strażnika, żeby go zastrzelił. A on odpowiedział: „Ty nie jesteś wart kuli”. I z tą świadomością on żył, a jak to wspominał, płakał jak dziecko. Pochowałem go ze 20 lat temu. Przeżył 84 lata – nie bez wzruszenia wspomina ks. Aleksander.

W Preston był obóz dla osób poranionych przez wojnę zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ksiądz Makulski przez wiele lat razem z parafianami odwiedzał raz w miesiącu grupę rodaków, ofiary bitwy pod Monte Cassino. Zanosili im coś do jedzenia, drobne prezenty, ale przede wszystkim szli tam po to, aby z nimi pobyć. Także w Preston, zamieszkałym wtedy przez około 150 tys. ludzi, ks. Aleksander zorganizował po raz pierwszy po wojnie procesję z okazji Bożego Ciała.

– Patrzyłem, jak otwierali okna, zatrzymywali się na ulicach. To było dla nich wielkie wydarzenie – podkreśla.

Spełnione marzenie

– Na szczególne wyróżnienie zasługuje polska społeczność w Southport. Przybyłem do nich w 1983 roku. Oni nie mieli kapłańskiej posługi w języku ojczystym od czasów wojny. Przyjęli mnie serdecznie – mówi ks. Aleksander. Southport dołączono do parafii w Blackburn, gdzie był proboszczem przez 25 lat i gdzie zostało zainicjowane regularne duszpasterstwo polskie w mieście. Zawsze pamiętano o polskich bohaterach. Między innymi 11 listopada organizowali zaduszki przy grobach poległych polskich lotników w Formby znajdującym się na terenie parafii.

– Każdy pomnik na cmentarzu miał napis. Kiedyś przyjechał człowiek, który poszukiwał brata. Razem pojechaliśmy na cmentarz i znaleźliśmy miejsce spoczynku brata tego pana. On objął postawiony tam pomnik i płakał – opowiada ksiądz.

Zrzeszenie Polaków w Southport organizowało również Obchody Katyńskie, przypominając o dokonanej tam zbrodni. Zdjęcia z tych uroczystości są zamieszczone we wspomnianym wcześniej okolicznościowym wydawnictwie. Ksiądz Aleksander z dumą je pokazuje. Wśród gości z Polski u ks. Makulskiego był bp Edward Materski. To właśnie on spełnił życzenie ks. Aleksandra, przyjmując go oficjalnie do diecezji. Mianował go również kanonikiem. – To był czas, gdy powstawało w Radomiu seminarium. Dołożyłem swój „grosz” do budowy Domu Emerytów – mówi.

Przez kilka lat w WSD w Radomiu razem z ks. Makulskim zatrzymywali się Anglicy, gdy podróżowali i zwiedzali Polskę. Na trasie ich wizyt oczywiście musiał znaleźć się również Jedlińsk.

Jak podsumowuje ksiądz, udało mu się pokazać swoją ojczyznę około 700 Anglikom. – Tam każdy ksiądz ma trzy plebanie, trzy kościoły, trzy parafie. Gdy byłem na polskich parafiach, odprawiałem 4 czy 5 Mszy św. w niedziele. Między parafiami pokonywałem około 200 km. Nie było czasu jeść. Jak rano człowiek wyjechał o 8.00, to o 20.00 wrócił. Nie było obiadu, bo ciągle w drodze, z miejsca na miejsce, a gospodyni nie miałem – opowiada.

Ostatnie 13 lat posługi kapłańskiej ks. Aleksandra to praca tylko wśród Anglików. Do 80. roku życia dopisywało mu zdrowie, nie brał żadnych tabletek. – Znalazłem się w takiej parafii Grange-over-Sands, która była w sercu najpiękniejszej części Anglii. Ogród był tam duży, bardo zaniedbany. Zabrałem się do pracy, doprowadziłem ogród do porządku, ale nie myślałem o sobie. Zaczęły się kłopoty ze zdrowiem i trzeba było przyjechać do Polski – wyjaśnia.

Gdy Polska wstąpiła do UE, wielu Polaków wyjechało do Anglii. Szacuje się, że jest ich obecnie około miliona. – Przybyło też księży i parafii, ale bardzo bolesne jest to, że nowo przybywający Polacy tam znaleźli nowego boga, któremu na imię funt. Sprawy finansowe biorą górę, a rodziny są coraz bardziej rozproszone po świecie. Opowiadają, że i w Polsce tak się stanie – mówi ze smutkiem w głosie.

Swój jubileusz 50-lecia kapłaństwa ks. Aleksander obchodził w Anglii i w Polsce. Podczas uroczystości na Wyspach obecny był abp Wacław Depo. Trzy lata potem przyszedł czas na obchody 50-lecia pobytu w Anglii, które niemal zbiegły się z powrotem do ojczyzny. Przed wyjazdem, żegnając się z parafianami, ks. Makulski powiedział: „Miałem przywilej być wśród Anglików, pracować przez ostanie kilkanaście lat w diecezji Lancaster. Powracam do ojczyzny i biorę z sobą w sercu wszystkie przeżycia, które złączyły mnie z wami. Dziękuję Bogu za to, co się stało z Jego pomocą, i że mnie użył jako swojego narzędzia do pracy wśród Polaków i wśród Anglików”.

Ksiądz Aleksander pod opieką lekarzy w Polsce podreperował zdrowie i już dwukrotnie odwiedził swoich parafian w Anglii. – Znów jestem gotów jechać. Nie ze względu na wygody, ale wiem, że jestem tam bardziej przydatny niż tutaj – mówi.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama