O katocelebrytach i nie tylko

Rozmowa z ojcem Leonem Knabitem.

Reklama

Na katocelebrytyzm można spojrzeć z różnych stron. Jak z każdym nowym zjawiskiem, i w tym przypadku ambiwalencja zalet, wad i poglądów nastręcza wielu problemów. Granica między autentycznym głoszeniem a zwykłym dorobkiewiczostwem jest dość cienka i płynna. Wiele autorytetów nie wytrzymuje obciążenia odpowiedzialności. Odchodzą… Zostają najlepsi, a może najbardziej oddani pewnej idei i walce o lepszą rzeczywistość.

Ojciec Leon odpowiadał na wiele pytań, doświadczył wielu sytuacji na przestrzeni ponad sześćdziesięciu lat kapłaństwa. Spotkał tysiące osób na swojej drodze, udzielił setek wywiadów, tak dla prasy, jak i dla telewizji. Jaka jest jego wizja bycia celebrytą? Co jest najistotniejsze w tym całym zjawisku? Czy potrzebujemy w Polsce kolejnych showmanów?

*

Jacek Zelek: Czuje się Ojciec celebrytą?

Leon Knabit OSB: Mówiąc szczerze, śmieję się z tego… Jak to mawiał o. Bernard Turowicz, tyniecki benedyktyn, kiedy pewna kobieta powiedziała mu: ja ojca bardzo lubię, usłyszała odpowiedź: mnie to zupełnie nie przeszkadza (śmiech). Potwierdzam te słowa.

Jak to się stało, że Ojciec trafił do telewizji?

Zaczęło się od tego, że jako katecheta, z mikrofonem przy buzi, w czasach, kiedy wprowadzano reformę liturgiczną (lata 1962–63), uczyłem dzieci, jak się modlić. Zaznaczam, był to okres, kiedy w Kościele przechodzono z języka łacińskiego na polski. Już wtedy zacząłem się oswajać z mikrofonem. Początkowo, jak już mówiłem, były to komentarze do nabożeństw w parafii tynieckiej. Z biegiem czasu proszono mnie coraz częściej o komentowanie nabożeństw diecezjalnych,  na Skałce, na Jasnej Górze, czy podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II na Błoniach, przygotowując duchowo pielgrzymów na przyjęcie naszego rodaka.

Kolejnym punktem był program ukazujący ideał rodziny. Aby pokazać całe spektrum możliwości, organizatorzy zaproponowali również pokazanie rodziny zakonnej, i padło na opactwo tynieckie. Ekipa przyjechała do nas, wpadli na rekreację, filmowali gospodarstwo, modlitwy itd. tak żeby ukazać aspekty życia rodzinnego, szczególnego, bo monastycznego. Te wszystkie klipy trzeba było połączyć z żywym słowem, dlatego ówczesny ojciec opat posłał mnie razem z ojcem Włodzimierzem, aby poprowadzić całość. A jako że krążyło przekonanie, że ojciec Leon nie boi się wystąpień, a więc nie będzie się bał kamery, stąd moje zaangażowanie w mediach, co jest prawdopodobnie pokłosiem moich publicznych wystąpień. I wtedy, z początkiem lat dziewięćdziesiątych, w telewizji powiedzieli mi, że mam medialną twarz: „my ojca odpowiednio przygotujemy i wykorzystamy w publicznej telewizji”.

Przy okazji spotkań autorskich, kiedy rozpocząłem publikować również w wersji książkowej swoje opinie i refleksje, co rusz pojawiały się różne propozycje od lokalnych telewizji, które łase na ciekawy kąsek w postaci ojca Leona rejestrowały moje słowa, i tak to szło w świat.

I zaczęło się. Talk-show "Ojciec Leon zaprasza", czyli spotkania ze znanymi ludźmi kultury i show biznesu. Wystarczy wspomnieć tutaj rozmowę z Liroyem, wtedy buntownikiem, dzisiaj przykładnym obywatelem; czy też wymianę zdań z Jurkiem Owsiakiem.

Po odcinku, gdzie gościłem Liroya, otrzymałem wiele głosów oburzenia. Musiałem wszystko wyjaśniać, co i jak, ale mile to wspominam jako naprawdę ciekawe wydarzenie. Szczególnie, kiedy do dyskusji włączyła się pani Bigosowa, góralka z krwi i kości, powiedziała: Panie, napiscie mi, Panie, taką piosenkę, tak specjalnie dla mnie, ino bez tych kur…ów (śmiech).

Ale zachowywał się kulturalnie…

Bardzo. Odpowiadał bardzo spokojnie. Czasami opinia o kimś (w tym przypadku chodzi o Liroya) wyprzedza samą osobę, która nie do końca musi być taka, jak kreują ją media. Z jednej strony buntownik, owszem, ale nie tylko. Trzeba popatrzeć nieco szerzej, bez zawężania rzeczywistości. Choć zdarzyło się nie tak dawno, że Robert Biedroń uciekł z programu.

Ten Biedroń?

Tak, prezydent Słupska. We wspólnej rozmowie o rodzinie, gdzie brali udział Franciszek Kucharczak z Gościa Niedzielnego i Katarzyna Zarzycka, pedagog. Po względnie ostrej wymianie zdań pan Biedroń wstał i wyszedł. Zarzucał nam operowanie stereotypami. Po tej debacie w Gościu Niedzielnym pojawił się cały artykuł, gdzie pisano: Panie Biedroń, nie jest Pan dyskryminowany, może mieć Pan rodzinę, żonę i dzieci, nikt Panu tego nie broni, a że Pan nie chce, to już Pana sprawa…

Interesuje mnie spotkanie z Jurkiem Owsiakiem.

Było bardzo krótko i sympatycznie. Była rozmowa o radości i świętości, ale w tym wszystkim wydaje mi się, że nie wykorzystał tego, co dobrego robi. Pamiętam, że wywiązała się kiedyś kłótnia między nim a jedną redaktorką, która zapytała go konkretnie, czy jakaś część pieniędzy z WOŚP idzie na Woodstock. Był krzyk i brak konkretnych odpowiedzi ze strony pana Owsiaka.

Teraz trochę przewrotnie: jeżeli pojawiłoby się zaproszenie Ojca do programu Kuby Wojewódzkiego, przyjąłby Ojciec?

Nie miałbym chęci wystąpienia w takim programie. Opinie, jakie o nim słyszę, nie napawają mnie sympatią do tego typu rozmów. Niech go Pan Bóg ma w swojej opiece. Z kolei bardzo sobie chwalę możliwość rozmowy w programie pana Wojciecha Jagielskiego, który z dociekliwością drążył temat dnia. Fajny gość.

Jakiś czas temu w mediach narodziło się nowe określenie: katocelebryta.

Nie słyszałem… na szczęście. To coś w rodzaju katoli?

Jest to bardziej pozytywne określenie. Wobec fali antyklerykalnych wypowiedzi (Palikot, Nergal itp.) spora ilość znanych osobistości mediów, sportu i sztuki zaczęła głosić swoje przekonania religijne.

Słusznie, piękna postawa. Trzeba bronić naszych korzeni.

Cezary Pazura wystąpił w TV Trwam, szerokim echem rozniosła się akcja „Nie wstydzę się Jezusa”, choć w tym przypadku nie obeszło się bez skandalu… z Agnieszką Radwańską.

A tak, teraz przypominam sobie. „Nie wstydzę się Jezusa”, a Radwańska chwilę później nie wstydziła się swojego ciała. Ja do niej napisałem, publicznie na blogu: pamiętaj, Twoje sukcesy są zależne od Pana Boga. Żyj w zgodzie z Bogiem, a wszystko będzie na swoim miejscu.

Bolesny jest fakt tego rozdźwięku między tym, co się głosi publicznie, a tym, jakie wartości naprawdę się wyznaje. Łatwo powiedzieć „Nie wstydzę się Jezusa” z pięknym uśmiechem do aparatu, a potem nie mieć problemu z uczestnictwem w nagiej sesji zdjęciowej.

Ten smutny rozdźwięk widzimy też wśród duchowieństwa. Mimo formacji i, wydawać by się mogło, jasnego i konkretnego kierunku drogi dla duchownych, są, jak to pokazuje życie, skoki w bok. Tym bardziej będzie to występowało wśród ludzi świeckich. Słowo i czyn nie zawsze idą w parze. Nie powiem nic nowego, potrzeba w tej sytuacji dużo cierpliwości i dużo modlitwy. Ilekroć trafiam, gdzieś w Internecie, na półnagie panienki, zwyczajnie odmawiam za nie „zdrowaśkę”. Jedni krytykują, wyzywają, drudzy oblizują się ze smakiem. A ja pytam, kto się za takie osoby modli? Kto poświęci dla nich choćby tę przysłowiową „zdrowaśkę”? Może jest to tak naprawdę nieszczęśliwa kobieta, która nadrabia miną i swoim ciałem, kto wie… Niektóre kobiety mają to do siebie, że oscylują pomiędzy dwoma skrajnościami — przesadną skromnością a zupełnym brakiem granic moralnych. Lekarstwem jest przekonanie o swojej wyjątkowej osobowości. Wtedy, już po spojrzeniu i rozmowie, można stwierdzić, że to jest ktoś i nie ma potrzeby eksponowania wszystkich swoich wdzięków. Wtedy to, kim ona jest, staje się najważniejsze. Niestety, kompleksy niszczą ten układ…

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama