Dwa lata pracowała w umieralni w Kalkucie. – Przeżyłam tam prawdziwe zakochanie. Fruwałam – mówi Barbara Rajczyk. Świecka misjonarka dzieliła się swoim świadectwem w sanktuarium w Skrzatuszu.
Jak się zachować wobec niewytłumaczalnego, w dodatku ogromnego cierpienia drugiego, często bliskiego nam człowieka? Co zrobić, kiedy cierpienie jak grom z jasnego nieba spada na nas samych? Czy w cierpieniu można dotknąć żywego Boga?
Barbara Rajczyk mieszka w Iławie. Ma 78 lat. Pomocą misjonarzom na całym świecie zajmuje się od dawna. Pod koniec lat 90. XX wieku dwa lata pracowała w Kalkucie jako wolontariuszka. Myślała, że spędzi tam resztę życia. Z niezależnych od siebie powodów musiała wrócić do Polski. Od tamtego czasu dzieli się świadectwem tego, czego doświadczyła u boku Matki Teresy. Nie moralizuje, ale to, co mówi, może pomóc w szukaniu odpowiedzi na trudne pytania o cierpienie.
Cierpienie drugiego
W kalkuckich umieralniach (Prendam i Kaligat) polska wolontariuszka wykonywała najprostsze prace przy ludziach, którzy umierali na trąd czy po prostu z głodu. Jak mówi, otrzymała łaskę, żeby nie bać się ogromu cierpienia, z którym miała do czynienia. Nie bała się nawet trądu: – Wolontariusze pracowali w rękawiczkach, ja ich nie używałam. Zaufałam. Modliłam się: „Panie Boże, Ty mnie ochronisz”. Nic jej się nie stało.
Czy ta praca, która polegała na myciu chorych, zmienianiu im pościeli i słuchaniu tego, co mają do powiedzenia w języku, którego zupełnie nie rozumiała, coś zmieniła w ich życiu? – Jedna kobieta, której wychudzone ciało aż parzyło od gorączki, gdy polałam ją chłodną wodą, nie była w stanie nawet poruszyć wargami, żeby mi podziękować. Podziękowały mi jej powieki. Widziałam to w nich – opowiada. – Inna kobieta siedziała w ciemnym zaułku. Widok jej był przerażający. Miała wyżarte przez trąd puste oczodoły i usta, tak, że widać było obnażone zęby. Bez łaski człowiek by stamtąd uciekł. Podeszłam do niej i zaczęłam ją głaskać – wspomina.
Jak mówi Barbara Rajczyk, nie trzeba jednak wyjeżdżać do Kalkuty, żeby spotkać Boga w cierpieniu, żeby dotknąć cierpiącego Jezusa. – Kalkuta jest blisko nas, nieraz w naszym własnym domu – mówi. Co zrobić w domowej Kalkucie? Pochylić się nad cierpiącym bez rękawiczek. Nie zawsze chodzi o wielkie czyny, ale zawsze o wielką miłość, choćby miało nią być zwykłe polanie wodą. – Po ludzku to nie jest możliwe. To jest łaska. Ja tam naprawdę byłam bardzo szczęśliwa. Przeżyłam zakochanie. Fruwałam – mówi Barbara Rajczyk.
Moje cierpienie
To, co uderzyło świecką misjonarkę w kalkuckich umieralniach wypełnionych setkami wychudzonych ciał, była przejmująca cisza.
– W myśl ich religii, która zakłada reinkarnację, nie można narzekać na swój los. Wtedy jest szansa, że w następnym wcieleniu będzie się miało lepsze życie. Te miejsca przenikało więc milczenie, jednak w oczach tych ludzi widać było ból – mówi Barbara Rajczyk.
Kiedy sama zachorowała na raka, pojawiło się w niej pytanie: „Widziałam cierpienie u innych, a co zrobić, gdy sama go doświadczam?”. – Usiadłam na łóżku i modliłam się: „Panie Boże, Ty mnie kochasz niepojętą miłością. Masz wobec mnie swój plan. Ja nie rozumiem teraz, o co Ci chodzi, ale godzę się... na życie i na śmierć”. Zgodziłam się na wszystko.
Jaki sposób na własne cierpienie ma Barbara Rajczyk? Nie chodzi o udawanie, że nic się nie dzieje, o głuche hinduskie milczenie z umieralni pełnej bólu i nadziei na drugie, lepsze wcielenie. – Trzeba zaufać, przyjąć cierpienie i je ofiarować. Wtedy ma wartość i przynosi owoce – zachęca misjonarka. Jak mówi, nie jest to proste. Bez łaski – właściwie niemożliwe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.