Spalone misje, zniszczone kościoły, splądrowane szpitale i szkoły – tak od wielu tygodni wygląda sytuacja w DR Konga. Zaatakowana została także misja salwatorianek w Koluesi. Siostry musiały salwować się ucieczką. Z kolei chrześcijanie Sudanu są coraz bardziej zaniepokojeni brakiem poszanowania ich praw.
Spalone misje, zniszczone kościoły, splądrowane szpitale i szkoły – tak od wielu tygodni wygląda sytuacja w Demokratycznej Republice Konga. Ten afrykański kraj targany jest potężnym konfliktem wewnętrznym, wywołanym niekonstytucyjnym przedłużaniem mandatu przez prezydenta Josepha Kabilę oraz działaniami rebeliantów walczących o przejęcie kontroli nad terenami bogatymi w surowce mineralne. To wszystko odbija się na ludności cywilnej, która żyje w ciągłym niepokoju o swą przyszłość.
Poczynając od stołecznej Kinszasy, przez region Kasai, po Północne Kiwu wszędzie działają bandy rebelianckie. Kongijski episkopat alarmuje, że sytuacja coraz bardziej się zaostrza i wymyka spod kontroli. W mieście Beni trzej księża przez kilka godzin byli torturowani, a ich plebania została doszczętnie splądrowana. W Luebo rebelianci spalili biskupstwo oraz zaatakowali szkołę katolicką. Następnie przenieśli się do Lunkelu, gdzie okradli miejscowe seminarium. Klerycy i opiekujący się nimi księża schronili się w buszu. Rebelianci, którzy przejęli kontrolę w mieście poinformowali szefa miejscowej Caritas, że jeśli ośmielą się wrócić grozi im śmierć.
Zaatakowana została także misja salwatorianek w Koluesi. Siostry musiały salwować się ucieczką mimo, że ludność wioski wstawiła się w ich obronie u rebeliantów. „Ostrzeżono nas, że lepiej będzie jak wyjedziemy, bo inaczej nie tylko nasze życie, ale i życie mieszkańców naszej wioski będzie zagrożone” – mówi Radiu Watykańskiemu siostra Damiana Żoczek. Misjonarka od 35 lat pracująca w Demokratycznej Republice Konga wskazuje, że dawno nie było tak niebezpiecznie, jak jest teraz.
„Obecnie jest tak niebezpiecznie, że trzeba było zabierać się jak najszybciej, w cztery godziny spakować i odjechać, bo inaczej byłoby trudno. Jest to sprawa bardzo delikatna, bo chodzi o kwestie polityczno-plemienne. To co najbardziej boli, to fakt, że młodzi atakują nie tylko wioski, ale przede wszystkim kościoły, księży i siostry. Rebelianci przyszli do nas z prowincji Kasai. Jest ona totalnie zniszczona. Kościoły są poniszczone, klasztory splądrowane, kapłani i siostry musieli uciekać, a niektórzy nawet przypłacili to życiem” – mówi polska misjonarka. Wskazuje, że rebelia dotarła także do ich wioski ponieważ leży ona na granicy prowincji. „Zarzucali nam, że współpracujemy z państwem, że przekazujemy informacje naszemu biskupowi, że posiadamy broń, a nawet czyścimy złoto oraz ukrywamy uciekinierów z Rwandy – mówi siostra Damiana Żoczek. – Przez półtorej godziny przesłuchiwali nas na placu przed szpitalem. Ostatecznie kazali ściągnąć habity i przebrać w stroje pielęgniarek. Przebrała się też jedna z naszych sióstr, która jest dyrektorką szkoły, bo inaczej nie wiadomo, jaki byłby jej los. Z samochodu kazali nam zmyć napis «siostry salwatorianki z Kabamby», to było po francusku. Teraz dopóki się nie uspokoi jest naprawdę ciężko. Jak się uspokoi wracamy, żeby pomóc ludziom”.
Już w kwietniu br. Papież Franciszek apelował o pilne rozwiązanie kryzysu politycznego, który boleśnie doświadcza ten afrykański kraj. Miejscowy episkopat włączył się w negocjacje między prezydentem i opozycją, jak na razie nie przyniosły one większych rezultatów.
Warto przypomnieć, że w 2003 r. w Kongu zakończył się najbardziej krwawy konflikt od czasów II wojny światowej. Zginęło w nim ok. 3,5 mln ludzi. Kongijczycy z nadzieją przyjęli podpisany wówczas rozejm. Niestety bardzo szybko został on zerwany. Od tego czasu kolejne 2 mln ludzi straciło życie, a niewinni cywile znów muszą uciekać ze swoich domów.
***
Z kolei chrześcijanie Sudanu są coraz bardziej zaniepokojeni brakiem poszanowania ich praw. Władze tego afrykańskiego kraju prowadzą akcję niszczenia istniejących już kościołów, nie wyrażają też zgody na budowanie nowych. Taka sytuacja trwa od chwili, gdy Południe oderwało się od Sudanu i uzyskując suwerenność stało się najmłodszym państwem świata. Tam też wówczas schroniła się większość sudańskich wyznawców Chrystusa, jednak i na północy wciąż są liczną grupą. Szacuje się, że chrześcijanie stanowią 26 proc. mieszkańców tego afrykańskiego kraju, zdominowanego przez wyznawców islamu.
Tylko od lutego br. zniszczono w Sudanie 25 kościołów. Często powiązane jest to z atakiem na miejscowe wspólnoty wierzących. W minionych dniach policja aresztowała dwóch pastorów Paula Salaha i Naję Abdullaha sprzeciwiających się zniszczeniu kościoła leżącego na peryferiach stołecznego Chartumu. Zarzucono im, że świątynia została wzniesiona bez wymaganych pozwoleń. Pastorzy jednak przedstawili policji wymagane zaświadczenia, nie zmieniło to jednak ich decyzji i kościół został na tyle uszkodzony, że nie mogą się w nim odbywać spotkania modlitewne.
Przedstawiciele wszystkich wyznań chrześcijańskich obecnych w Sudanie podkreślają, że wyznawcy Chrystusa są w tym kraju dużo bardzie dyskryminowani niż przedstawiciele innych obecnych tam mniejszości religijnych. Organizacja broniąca praw człowieka w tym kraju zaapelowała do rządu, by respektował prawa wyznawców Chrystusa. Władze w Chartumie odpowiedziały, że dążą do pokojowego współistnienia ludzi różnych religii. Fakty jednak temu przeczą.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.