Ks. Roman Tomaszczuk w przerwie między postulatem a nowicjatem odwiedził Świdnicę i opowiedział o swoich odkryciach w benedyktyńskim Lubiniu.
Trzy dni - tyle ma czasu na spotkania z tymi, z którymi jeszcze pół roku temu żył na co dzień. Może dlatego już z samego rana odprawił Mszę św. w kościele pw. Krzyża Świętego w Świdnicy. Wśród wiernych znaleźli się stali bywalcy Eucharystii, którą przez trzy lata sprawował dla nich ks. Roman. - Cała Ewangelia jest jednym wielkim paradoksem. Po naszemu powinno to wyglądać całkowicie inaczej, niż ułożył to wszystko Jezus. Począwszy od tego w, jaki sposób przyszedł na świat, w jakim środowisku, jak się toczyła większość Jego życia. Poprzez to, kogo wybrał sobie na współpracowników, aż po sam koniec, tj. jak odkupił nasze grzechy przez śmierć na krzyżu - mówił w homilii.
Paradoksem, po ludzku rzecz biorąc, nazwał również swoje powołanie, w którym zostawił wszystko, co miał i kim był, by pójść za Chrystusem. Wbrew logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi. - Zamienić to, kim byłem i co robiłem dla Kościoła, na zmywak, ścierkę i mopa, to po ludzku nie ma sensu. To jest absurdalne! Szkoda pół roku mojego życia. I czasami, gdy jestem słaby, to tak myślę. Ale wtedy przychodzi mi myśl, że jeśli będę to mierzył taką miarą, to tak może być. Ale kiedy sięgnę po więcej, gdy sięgnę głębiej, wówczas otwiera się całkiem nowy horyzont. Zauważam wówczas, że dotychczas bardziej polegałem na sobie, ufałem sobie, swoim talentom, niż Bogu - opowiadał o swoim doświadczeniu.
Po Mszy św. mówił o nim nieco więcej. Wspominał o pierwszych miesiącach w klasztorze, pierwszych trudnych doświadczeniach, ale i spokoju, jakiego doświadcza. - Kiedy tam przyjechałem... to dobrze, że miałem ze sobą swoje ikony. Te, które dostałem na pożegnanie. To było dla mnie największe pocieszenie. Były symbolem nie tylko Bożej obecności, ale także tego świata, który zostawiłem po 16 latach bycia księdzem. Wpływ na to, jak te pierwsze tygodnie przeżywałem, miała też pora roku, w jakiej to się działo. Na wiosnę pewnie byłoby łatwiej. A tak, wówczas, było ciągle ciemno. Ołowiane chmury. W klasztorze dość zimno. Była tęsknota. Ja wciąż zmęczony. Niepozamykane za sobą sprawy. Wszystko to rozbijało - wyjaśniał.
Z biegiem czasu wszystko się jednak poukładało. Spokojny rytm życia wspólnoty pozwolił mu odpocząć i nauczyć się cieszyć czasem na modlitwę. Przez następne dwa lata czeka go jednak kolejny sprawdzian. Znajomi i przyjaciele nie będą go już mogli odwiedzać. To doświadczenie pustyni ma przyszłego benedyktyna otworzyć na wsłuchanie się w głos Boży, o czym sam mówił. Tymczasem w Świdnicy jest jeszcze do czwartku. Kalendarz spotkań napięty, ale każdym z nich cieszy się tak samo mocno i wszystkich zapewnia o modlitewnej pamięci, jednocześnie o nią prosząc.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).