Kim jest kobieta?

Owszem, jesteśmy różni. Jestem przekonana, że także „z natury”. Ale bardzo mocno sugeruję ostrożność w ocenach. To ma wielkie znaczenie, także w kontekście dynamiki Kościoła.

Reklama

Początek marca to czas, gdy powraca temat kobiet. W różnych formach. Powraca też pytanie, kim jest kobieta? Na czym polega bycie kobietą? Odpowiedzi padają różne. Od takich, które wykluczają istnienie różnicy między kobietą a mężczyzną, sugerując wręcz możliwość wyboru, kim się jest, po takie, które tak mocno podkreślają różnicę, że zamazują wspólne nam człowieczeństwo.

Bóg stworzył człowieka mężczyzną i kobietą. Stworzył nas równych sobie. Stworzył nas do relacji. Stworzył nas jako pomoc jedno dla drugiego. (I nie od rzeczy będzie przypomnieć, że słowo „pomoc”, użyte w Księdze Rodzaju, używane jest także wtedy, gdy mówi się że Bóg jest pomocą dla Izraela. Taka to ma być pomoc...). Stworzył nas mężczyzną i kobietą, więc różnych. W jakiś sposób komplementarnych. Ale połączonych jednym człowieczeństwem.

Co w nas jest nam wspólne, co różne? Jakie mamy predyspozycje, jakie dary, jakie zadania? Różnice genetyczne i wynikająca z nich biologia jest dość oczywista. W większości sytuacji mamy ciało kobiety lub mężczyzny i wewnętrzną świadomość, że jesteśmy sobą w ramach tej, a nie przeciwnej płci. Eksperymenty, jakich w tym zakresie dokonywano, wskazują, że jest to czynnik trwały. Biologia determinuje płodność. Kobieta może urodzić, mężczyzna może zapłodnić. Na odwrót się nie da, nawet jeśli pozmieniamy wszelkie zewnętrzne cechy płciowe.

Co jest nam wspólne, co różne w pozostałych sferach człowieczeństwa? To pytanie trudniejsze. Trzeba pamiętać, że wielki wpływ na kształtowanie naszych cech i predyspozycji ma kultura, w której jesteśmy wychowywani. Kultura, która od wieków inaczej traktowała kobiety, inaczej mężczyzn. Nie chodzi mi o to, by krytykować. Taki jest fakt: kobiety były przygotowywane do innych zadań niż mężczyźni, wychowanie nie może abstrahować od ról, które przyjdzie nam zapewne pełnić w dorosłości. Niemniej odróżnienie dzisiaj, co jest w nas różne „z natury”, a co „z kultury” wymaga sporego namysłu. To, co dostrzegamy „gołym okiem”, to czego na codzień doświadczamy jest konglomeratem.

Owszem, jesteśmy różni. Jestem przekonana, że także „z natury”. Ale bardzo mocno sugeruję ostrożność w ocenach. To ma wielkie znaczenie, także w kontekście dynamiki Kościoła.

Mówi się, że Kościół traci kobiety. Nie, nie wydaje mi się by była to kwestia jedynie najogólniej pojętej seksualności, antykoncepcji czy nacisku na płodność. To także kwestia tego, jak mówi się o tym kim jest kobieta, jakie ma w Kościele możliwości i jakie zadania.

Kwestia możliwości i zadań pojawia się nam najostrzej w kontekście święceń kapłańskich dla kobiet. Ten postulat to produkt końcowy obserwacji, że kapłaństwo nie jest służbą, ale formą sprawowania władzy. W moim najgłębszym przekonaniu dyskusja o kapłaństwie kobiet  to walka o władzę. Także o władzę mówienia „jak ma być”. Gdyby kapłaństwo było w sposób widoczny na codzień przeżywane jako kapłaństwo służebne (jakim jest), problem mógłby przestać istnieć. Ale to dygresja. Walka o władzę w Kościele w ogóle nie ma sensu. Jest czymś, co jest wbrew Ewangelii.

Z pewnością natomiast człowieczeństwo w nas domaga się tego, by mieć wpływ na wspólnotę, w której żyjemy. Tego, by nasz głos był słyszalny. I tu zapewne jest przestrzeń do zmiany (i nie zamierzam tu sugerować, w jakim zakresie).

Pozostaje kwestia odpowiedzi na tytułowe pytanie: kim jest kobieta. Coraz częściej trafiam na informacje o kursach, podające wzorce dla wielu kobiet nie do przyjęcia, za to opatrzone przez ich twórców klauzulą „jedynie katolickie”. Nie, to wcale nie jest tak, że to mężczyźni usiłują kobietom coś narzucić. Wielokrotnie obserwuję, że w narzucaniu kobiety są znacznie lepsze. Bardzo często można się spotkać z postawą, która własny sposób przeżywania traktuje jak wzorzec z Sevres, punkt odniesienia dla wszystkich innych kobiet, jeśli nie świata to przynajmniej europejskiego kręgu kulturowego. To bzdura, która często budzi bunt. Zwłaszcza, jeśli dla wzmocnienia siły przekazu podlewa się ją sosem biblijnym, tworząc „jedynie katolicką wersję kobiecości”. Właściwie należałoby to uznać za manipulację słowem Bożym. Tak, to prawda, konkretna kobieta może tak to przeżywać. Tak, to prawda, ma prawo się tym dzielić, ale jako swoim doświadczeniem. Nie absolutem.

Można by to zignorować, gdyby nie fakt, że nasza tożsamość jako kobiety/ mężczyzny jest czymś, co tkwi na samym dnie osobowości. To coś absolutnie kluczowego w strukturze „ja”. Jeśli dochodzi do zderzenia oczekiwań wspólnoty i sposobu przeżywania siebie, przegrywa wspólnota. No, chyba że zdoła człowieka połamać i zniszczyć, ale chyba nie o to nam chodzi? Bardzo trudno jest bez końca funkcjonować w opozycji i bronić przed próbami wepchnięcia w przygotowaną szufladkę. Taka sytuacja ostatecznie kończy się wypchnięciem na obrzeża lub odejściem.

Pół biedy, jeśli chodzi o którąś z grup w Kościele. Gorzej, jeśli stanowisko wspólnoty zostanie potraktowane jak stanowisko całego Kościoła.

Warto może przypomnieć: na zewnątrz nie jest pusto. Na zewnątrz jest wiele błędnych, niszczących, ale pozornie bardziej odpowiadających wzorców. Na pewno w pierwszym kontakcie mniej „opresyjnych”. Nie zwalczymy ich metodą pokrzykiwania. Każda błędna ideologia jest odpowiedzią na realny brak dobra. Owszem, odpowiedzią fałszywą. Czasem wręcz szatańską. Owszem, często tylko powiększającą zło. Ale jednak odpowiedzią. Jedyną sensowną metodą jest zmiana naszego myślenia w tym punkcie, gdzie dobra brakuje.

Jeśli obrzeża odnajdą się w środku, błędne ideologie gwałtownie stracą siłę rażenia.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7