Last minute

Historia wadowickiego nawrócenia niemieckiego zbrodniarza, który odpowiada za życie setek tysięcy osób, nie jest raczej powszechnie znana i przypominana. W pamięci historycznej komendant obozu KL Auschwitz-Birkenau zapisał się bowiem jako bezwzględny oprawca pozbawiony ludzkich uczuć i odruchów.

Reklama

Podczas pobytu w polskim więzieniu miał Hoess intensywny kontakt z krakowskim kryminologiem, lekarzem i psychologiem prof. Stanisławem Batawią. To rozmowy z nim skłoniły Hoessa do spisania - w przerwie między śledztwem a rozprawą główną - swych autobiograficznych wspomnień pod tytułem: "Moja dusza, rozwój, życie i przeżycia". Prof. Batawia zapytywał też zbrodniarza, czy nie chciałby widzieć się z księdzem. I kto wie czy te wspomnienia a także pytania nie stały się początkiem powolnego powrotu na drogę wiary. W nich bowiem z jednej strony tłumaczył swe zachowanie narodowym socjalizmem, z drugiej strony uznawał swą winę w zakresie braku odwagi zejścia z drogi zbrodni, by wreszcie ostatecznie (na kilkanaście godzin przed śmiercią)  uznać swą odpowiedzialność za zbrodnię. Do tego musiał jednak dojrzeć. W czasie procesu bowiem - jak można wyczytać w listach do żony na 2-3 przed wykonaniem wyroku powieszenia - niezmiennie używał pojęcia "los" i nie rozumiał wagi swego zachowania: "od pierwszego dnia mojego przebywania w areszcie i od pierwszego dnia śledztwa zawsze oświadczałem, że w zupełności byłem odpowiedzialny za Oświęcim w charakterze komendanta obozu. Ja osobiście ani nie kradłem, ani nie maltretowałem więźniów, ani nie zabijałem. Wszystko to, co tam się czyniło, robiłem na rozkaz moich urzędów przełożonych, nie dopuściłem się żadnych czynów, wynikających z mojej własnej woli. Jednakże, składając to oświadczenie, bynajmniej nie mam zamiaru wykręcać się od odpowiedzialności".

Hoess nie pozostał do końca życia narodowym socjalistą. Profesorowi Batawi powiedział wprost: "Czułem już dawno, czułem właściwie przez cały czas mojej działalności w obozach, że tkwi w tym wszystkim coś fałszywego, coś, z czym trudno się człowiekowi pogodzić, czułem że fałszywe muszą być założenia mogące doprowadzić do zbrodni, z którymi człowiek nie może się pogodzić. Czułem to tylko, rozum mój bowiem nie zastanawiał się nad tymi sprawami, które nauczono nas przyjmować bezkrytycznie. I dzisiaj nawet, kiedy tyle myślę o wszystkim, co przeżyłem, nie mogę jeszcze uznać z całą pewnością, że ideologia narodowo-socjalistyczna była fałszywa; ta ideologia tkwi jeszcze we mnie, chociaż widzę wiele fałszów w niej zawartych i zdaję sobie sprawę, do czego ona doprowadziła. Wiem jednak na pewno, że złe było przekreślenie moralności, złe były zbrodnie, terror, szerzenie nienawiści. Zawsze to czułem, teraz nie tylko czuję, ale i rozumiem, na czym polegało zło". Gdy wreszcie się złamał i zerwał ostatecznie z ideologią narodowo-socjalistyczną wyznał: "Podczas mojego długiego, samotnego pobytu w więzieniu miałem dosyć czasu na najgruntowniejsze przemyślenie całego mojego życia. Całe moje dotychczasowe działanie poddałem zasadniczej analizie. W świetle obecnych przekonań widzę dzisiaj jasno, co jest dla mnie nader ciężkie i gorzkie, że cała ideologia, cały świat, w które tak mocno i święcie wierzyłem, opierały się na fałszywych założeniach i musiały pewnego dnia runąć. Również moje postępowanie w służbie tej ideologii były zupełnie fałszywe, mimo iż działałem w dobrej wierze o słuszności tej idei" .

Składając takie wyznanie Hoess otworzył się na mozolne poszukiwanie nowego sensu życia. Ponad trzy miesiące walczył ze swoimi myślami i rodzącymi się odczuciami. Można powiedzieć, że dopiero w więzieniu w Wadowicach Hoess nie tylko zaczął odnajdować w sobie człowieka, ale i wiarę w Boga. Stąd prośba o widzenie się z księdzem katolickim, która początkowo została przez władze więzienia zignorowana. Dopiero na powtórną, tym razem pisemną prośbę skazańca, postanowiono ją zrealizować. Początkowy wybór padł na klasztor Karmelitów w Wadowicach, bo to karmelici pełnili posługę kapelańską w więzieniu, a kiedy ci odpowiedzieli, że nie mają nikogo, kto włada w dostatecznym stopniu językiem niemieckim, metropolita Adam Sapieha nawiązał kontakt z o. Władysławem Lohenem SJ, posługującym wówczas jako kapelan w klasztorze Matki Bożej Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach.

Do spotkania doszło 10 i 11 kwietnia 1947 roku w więzieniu w Wadowicach. Jezuita ten nie był dla Hoessa osobą anonimową. Już raz - dokładnie w 1940 roku - spotkali się, gdy o. Lohn jako prowincjał przedarł się do Auchwitz, do swoich współbraci, gdzie został złapany i postawiony przed oblicze komendanta KL. Kiedy Hoess zorientował się, iż jezuita świetnie posługuje się językiem niemieckim, nieoczekiwanie nabrał do niego zagadkowej sympatii i zapytał, jak się nazywa. "Tym razem ci daruję" – dodał dziwnie przyglądając się księdzu – "ale jeśli złapię cię raz jeszcze, nie będę już taki łaskawy".  Ksiądz Lohn przez całe lata zastanawiał się o co chodziło w tamtej historii? Dlaczego słynący z okrucieństwa i bezwzględności esesman tak po prostu go uwolnił i to bez najmniejszej nawet kary? Historia szybko dała odpowiedź na te pytania. Po 7 latach doszło do ponownego spotkania.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama