– Brat Albert Chmielowski kochał sztukę i Chrystusa – mówi brat Kamil, od 17 lat u albertynów na Kazimierzu w Krakowie. – Rzucił pędzel, aby zajmować się większą sztuką – służeniem bezdomnym.
Na jedną kartę
– Bez Boga nie byłabym w stanie pomóc człowiekowi, który miał tylko pół twarzy, bo drugą zjadł mu rak. Kiedy podałam mu posiłek, wszystko wychodziło na zewnątrz, bo brakowało mu policzka. A jednak to spotkanie było dla mnie przeżyciem mistycznym, jednym z ważniejszych w życiu. Największa prawda tego człowieka była ukryta w jego cierpieniu, które domagało się uwagi. Zobaczyłam w nim to, co niewidzialne – mówi siostra Lidia. Niedawno spotkała na ulicy mężczyznę po trzydziestce, po amputacji nogi, który uciekł na wózku ze szpitala. Bił od niego taki odór rozkładającego się ciała, że ludzie go omijali. Siostry zabrały go do siebie i opatrzyły. Gdy zaczęły go myć, z jego ran wychodziły białe robaki. – Na potrzebujących nie można patrzeć z obrzydzeniem – mówi. – Powinno się ich traktować tak jak matka dziecko. Kiedy matka zmienia niemowlęciu pieluchę, nie narzeka, że jego kupa śmierdzi.
Nigdy nie żałowała wyboru swojej drogi: – Kiedy ma się jedno życie, warto postawić wszystko na jedną kartę, jak brat Albert. Święty zaproponował współbraciom niesienie krzyża, czyli coś, co określa najgłębsze relacje człowieka z Bogiem. Jeśli ktoś nie chce nieść krzyża, nie jest godny Chrystusa – mówi. Siostra Michaela, od 36 lat w zakonie, zna szczegółowo życiorys brata Alberta i bł. Bernardyny Jabłońskiej – jego uczennicy i kontynuatorki dzieła, pierwszej przełożonej generalnej albertynek – zwanej siostrą starszą. Jest przekonana, że ludzie, którym pomagają, pokazują światu, jak wielką sprawą jest dźwiganie cierpienia. – Twarz Chrystusa z „Ecce Homo” jest mało podobna do oblicza ludzkiego, a przecież to właśnie prawdziwa twarz człowieka – mówi.
Siostra Assumpta, od 62 lat albertynka: – Bóg powiedział: „Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo swoje”, dlatego nie można dzielić ludzi na nadzwyczajnych i tych, którzy nic nie znaczą. Kiedyś miałam dyżur na furcie i przyszedł jakiś podpity mężczyzna. Żalił się, że mieszka w piwnicy, nie ma co jeść, i poprosił mnie o jedzenie, świeczki i kilka rzeczy, które mu przyniosłam. Po jakimś czasie wyszłam na ulicę. On siedział na schodach i płakał. Kiedy zapytałam, co się stało, wykrzyczał, okładając się pięściami po głowie: „Bo ja jestem taki łajdak, a siostra mi tyle dała!”.
Bukiet rumianków
W jadłodajni przy klasztorze albertynek chleby leżą w workach przy wejściu. – Chleba nigdy nie może zabraknąć – mówi s. Samuela, od 14 lat w zakonie, od września zeszłego roku prowadzi jadłodajnię. – Każdy może wziąć, ile chce, nawet kilka bochenków – dodaje. „Trzeba być dobrym jak chleb” – to chyba najbardziej znane słowa brata Alberta. – Najważniejsza jest dla mnie Eucharystia, Ciało Chrystusa, Jego Chleb – twierdzi s. Assumpta. 82-letnia zakonnica nie zajmuje się kuchnią, ale jestem pewna, że uwijający się przy rozdawaniu posiłków bez wahania powtórzyliby jej słowa.
– Dzisiaj nam ludzie skapują po troszku, bo upał, mniej się jeść chce – mówi pan Darek, wolontariusz. – O, Stasia nam zmartwychwstała, nie było cię tydzień – wszyscy cieszą się na widok wchodzącej podopiecznej. Codziennie wydają zupę i kompot dla około 150 osób. Każdy po wejściu dostaje talerz, garnuszek i sztućce, tak jak to było w pierwszych jadłodajniach brata Alberta. Część stołujących się tutaj mieszka w noclegowniach, wielu latem śpi pod gołym niebem. – „Po pierwsze: człowiek” – mówił brat Albert. Jestem szczęśliwa, bo widzę Jezusa w twarzach przychodzących tu ludzi. Ważne, żeby nie postrzegać bezdomności wyłącznie jako braku dachu nad głową. To przede wszystkim brak relacji, samotność. Naszym celem nie jest jedynie podanie przychodzącym talerza zupy, ale rozmowa, zainteresowanie się ich sprawami. Tylko w ten sposób mogą odzyskać poczucie własnej godności. Kiedy jest się z nimi na co dzień, to podsuwane przez nas propozycje na lepsze życie zaczynają brać za swoje i je realizować – opowiada s. Samuela. Naszą rozmowę przerywa podopieczny – pan Zbigniew, który bukietem rumianków obdarowuje pracujące w kuchni zakonnice.
Pan Darek jest pewien, że kiedy codziennie o godz. 11 razem z bezdomnymi odmawia Różaniec, to nie on im coś daje, ale oni jemu. – Ci ludzie, którzy się tyle wycierpieli, są zdolni więcej wyprosić u Boga niż ja sam – mówi. Brat Albert zaimponował mu, kiedy do swojej pracowni przy Basztowej przygarniał młodocianych przestępców: – Jeden z nich go okradł, zniszczył mu nawet zagraniczną protezę nogi, żeby go nie mógł dogonić. A artysta nie tylko nie zawiadomił policji, ale następnego dnia przyjął kolejnych wykolejeńców. To dla mnie wielka lekcja, że można w imię Jezusa przyjmować innych ponad ich arogancją, pychą, złem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.