Kiedy ks. Józef Tischner „odkrył” św. Faustynę, wielu zapatrzonych w filozofa intelektualistów nie kryło zaskoczenia. W pewnych kręgach „Dzienniczkiem” polskiej zakonnicy nie wypadało zajmować się „na serio”. Dzięki ks. Tischnerowi Boże miłosierdzie „awansowało” do miana „prądu” zasługującego na uwagę.
Rzecz miała miejsce w jednym z krakowskich klasztorów. Pewien mężczyzna zapytał wybitnego humanistę: „Proszę powiedzieć, jak to jest pisać o historii mistyki, mieszkając kilka kilometrów od Łagiewnik, i nawet nie zająknąć się o »Dzienniczku«?”. Uczony, trochę zakłopotany, odpowiedział: „Ma pan rację... Tylko jak to zrobić?”.
Nie Mrożek, nie Szymborska
Anegdota oparta jest na faktach, a opowiadał ją Dariusz Karłowicz (filozof, redaktor „Teologii Politycznej” i założyciel Fundacji św. Mikołaja), którego znajomy zadał to pytanie uczonemu mnichowi. Oddaje ona trochę pewien kłopot, jaki z przesłaniem s. Faustyny Kowalskiej ma polska humanistyka. – Pamiętam rozmowę mojego przyjaciela, ks. prof. Pawła Bortkiewicza, z pewnym znanym polskim dramaturgiem, który skończył właśnie lamentacje nad prowincjonalizmem polskiej kultury – mówił w rozmowie z GN Dariusz Karłowicz. – Paweł pyta go: „A czy pan wie, jaki polski pisarz jest najczęściej tłumaczony na obce języki?”. Tamten odpowiada: „Lem?”, „Miłosz?”, „Mrożek?”, „Szymborska?”. Mina, jaką miał ten światowiec, kiedy dowiedział się, że to s. Faustyna Kowalska, była naprawdę zabawna. Ktoś może zapytać: a właściwie co nauce i myśli filozoficznej do tych „pobożnych zapisków”? Odpowiedzi dostarcza sam ks. Tischner. W pierwszym artykule o s. Faustynie tłumaczył: „Gdyby jednak ktoś jeszcze miał wątpliwości, niech rozważy propozycję Henri Bergsona, który uważał, że filozofia nie będzie pełną filozofią, jeśli nie uwzględni doświadczenia mistyków”.
Faustyna z Robespierre’em
Na przełomie 1998 i 1999 roku ks. Józef Tischner znajdował się już w ostatnim stadium wyniszczającej choroby, z którą zmagał się od lat. Wtedy właśnie, ku zaskoczeniu wielu, na łamach „Tygodnika Powszechnego” pojawiły się dwa jego eseje: „Robespierre i siostra Faustyna” oraz „Siostra Faustyna i Fryderyk Nietzsche”. – Zaskoczeniem było nie tylko zestawienie świętej z tymi postaciami, ale przede wszystkim to, że Tischner poświęcił tyle uwagi „Dzienniczkowi” s. Faustyny, która dotąd nie pojawiała się w jego publikacjach – mówi Wojciech Bonowicz, autor biografii pt. „Tischner”. Bonowicz przyznaje, że s. Faustyna niejako wtargnęła w życie chorego księdza dzięki bp. Kazimierzowi Nyczowi i ks. Marianowi Rapaczowi, którzy towarzyszyli mu w chorobie od dawna. Byli też związani z powstającym w Łagiewnikach sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Gdy jesienią 1998 roku odwiedzili ks. Tischnera, poprosili go o napisanie tekstu na temat znaczenia Łagiewnik i orędzia s. Faustyny. Wiadomo było, że głos medialnego i szanowanego w wielu środowiskach księdza byłby ogromnym wsparciem dla Łagiewnik. Tischner zgodził się i zaczął wnikliwie czytać „Dzienniczek”. Zapewne nie spodziewał się, że lektura będzie dla niego autentycznym wstrząsem (co sam później przyznał).
Kim są nędznicy?
Tischner dobrze wiedział, jak z tym odkryciem dotrzeć do intelektualistów. W swoich esejach (które stały się później trzonem książki „Drogi i bezdroża miłosierdzia”) dokonał oryginalnego zabiegu: skonfrontował miłosierdzie z orędzia s. Faustyny z różnymi interpretacjami miłosierdzia, jakie pojawiły się w nowożytności, a które w rzeczywistości były karykaturą i miłosierdzia, i współczucia, i litości – które to pojęcia często były i są błędnie uznawane za równoznaczne. Tischner zestawił zatem miłosierdzie Boże z „rewolucją w imię miłosierdzia”, której symbolem był terror Robespierre’a, i która od czasów Oświecenia co jakiś czas pojawia się w różnych ideologiach społecznych, oraz z interpretacją miłosierdzia jako „moralności niewolników”, o której pisał Nietzsche.
W pierwszym przypadku fałszywie rozumiane miłosierdzie jest wplątane w walkę klasową, której narzędziem jest zawsze terror. Utopię tego komunistycznego myślenia o „miłosierdziu” utożsamianego z „litością” Tischner oddał w słowach: „Terror staje się »koniecznością dziejową«. Im głębsza litość, tym bardziej bezwzględny terror. Kto płacze nad głodującym dzieckiem, ten nie może przechodzić obojętnie obok widoku sytych”. Na tej utopii opierały się praktycznie wszystkie rewolucje: od rewolucji francuskiej, przez bolszewicką, po różne nurty teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej. Tischner starał się wykazać, że kluczowe dla lewicowych rewolucjonistów pojęcie „nędzników” (les misérables) w orędziu s. Faustyny można odnieść do wszystkich, którzy marnują dar Bożego miłosierdzia. A przez to każdy tego miłosierdzia potrzebuje, nie tylko zaś wybrana „klasa”.
Owszem, zauważa Tischner za Janem Pawłem II, fakt, że na całym świecie ciągle są całe obszary nędzy i upośledzenia społecznego, świadczy o tym, że „najwidoczniej istnieje jakaś głęboka wada, albo raczej cały zespół wad, cały mechanizm wadliwy, u podstaw współczesnej ekonomii, u podstaw całej cywilizacji materialnej, który nie pozwala rodzinie ludzkiej oderwać się niejako od sytuacji tak radykalnie niesprawiedliwych”. To cytat z encykliki „Dives in miseriordia”. Sam Tischner dodaje: „Z takiego widoku nie rodzi się jednak pokusa zastosowania krwawej przemocy w stosunku do »wyzyskiwaczy«. Miłosierdzie dla jednych nie może dać się ponieść spirali okrucieństwa. Wynikiem przemocy nie jest pomniejszenie, lecz pomnożenie liczby misérables”.
Dwa klucze miłosierdzia
Po rozprawieniu się z ideologicznym miłosierdziem Tischner pokazuje, na czym prawdziwe miłosierdzie polega. „Można powiedzieć: istnieją dwa klucze do aktu miłosierdzia. Jeden ma w ręku ojciec, a drugi syn. Ojciec jest otwarty na powrót. Otwarcie to już jest miłosierdziem, jak gotowość do wybaczenia już jest wybaczeniem. Od syna zależy jednak nawrócenie. Nawrócenie zawiera moment »oczyszczenia«. Syn musi się nawrócić i powrócić. On sam musi siebie »oczyścić«. Musi uznać wobec samego siebie swój błąd. Nikt za niego tego nie zrobi. Jeśli jednak już zrobi, wykroczy poza pole sprawiedliwości i wkroczy na pole miłosierdzia. Syn oddaje ojcu to, co marnował. Papież podkreśla: miłosierdzie jest wzajemnością. Ojciec potwierdza synostwo i otrzymuje potwierdzenie ojcostwa”.
Chrześcijaństwo bez przypraw
Dlaczego dopiero głos Tischnera sprawił, że inteligencja w Polsce, w tym również ta związana z Kościołem, zaczęła poważniej lub co najmniej z próbą zrozumienia spoglądać na św. Faustynę i „Dzienniczek”? Karłowicz w jednym z tekstów w „Teologii Politycznej” tak tłumaczył ten fenomen: „Dużą częścią problemu jest z pewnością nasz prowincjonalizm (…). »Tam« warto być, »tam« trzeba należeć, »tamto« warto reprezentować. »Tu« nic ciekawego zdarzyć się nie może (…). Z prowincjonalnych kompleksów wywodziłbym niezrozumienie dla tego, co z przymieszką pogardy nazywa się »katolicyzmem ludowym«. Poczucie wyższości ludzi z lepszych chórów wobec zjawisk, które uważa się za ludowe, masowe, powierzchowne. Czy taki właśnie nie wydaje się nam Dzienniczek? Dzieło zakonnicy z drugiego chóru. Czy taki nie jest? Bez cytatów z personalistów, aluzji do fenomenologii, bez śladów neotomizmu i odniesień do wielkiej poezji?” – pytał retorycznie.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że akurat ks. Józef Tischner zawsze bronił „pobożności ludowej” przed lekceważeniem ze strony „mądrzejszych”. Wojciech Bonowicz: – Tischner w środowisku inteligenckim już w latach 60. i 70. XX wieku był rzecznikiem tego, co nazywano religijnością ludową. To jest też ważne, że późniejsza promocja Faustyny wpisuje się w jego strategię, żeby pokazywać pewne głębokie treści religijności prostych ludzi. On zawsze umiał pokazać w niej to, czego intelektualiści może nie widzieli, nie doceniali – mówi biograf Tischnera.
Krytyka Karłowicza pod adresem inteligencji idzie dalej. „Dzienniczek to chrześcijaństwo podane bez przypraw, do których przyzwyczajone jest podniebienie człowieka wykształconego. Dziwnie obojętne na dykcje, mody, trendy. Wymaga wysiłku, zmusza do myślenia od początku. Nie rymuje się z poprzednim wersem. Jest trochę jak Biblia dla starożytnych intelektualistów – znajoma i w jakimś sensie oczekiwana, a zarazem obca, by nie powiedzieć żenująca, prostacka. Mówiąc bez ogródek nieznośna – źle napisana, źle skomponowana. Głupia?” – autor wyraźnie naigrawa się ze środowisk inteligenckich. I tutaj w obronie staje Wojciech Bonowicz: – Pewien rodzaj rezerwy inteligencji w stosunku do „Dzienniczka” jest po części zrozumiały. To jest jednak bardzo prosty język, który też ujawnia pewne nieumiejętności autorki, bardzo trudno się przez to przedrzeć. Ale Tischner rzeczywiście dużą grupę ludzi przekonał, że kiedy się czyta uparcie, to się tam znajdzie coś bardzo głębokiego. Mnie też Tischner pomógł w odczytaniu Faustyny na nowo. Przeczytałem jego teksty i spojrzałem inaczej na „Dzienniczek” – dodaje.
Mistyka nadwiślańska
Pod wyraźnym wpływem Tischnera również prof. Paweł Taranczewski napisał ważny tekst „Mistyka nadwiślańska”, który ukazał się w „Znaku”. Autor twierdził, że jest pewna wspólna logika u mistyków, którzy pojawiali się nad Wisłą: u Alberta Chmielowskiego, Faustyny Kowalskiej, Karola Wojtyły. Taranczewski włączył do tego grona nawet samego Tischnera. – Profesor to człowiek, po którym było widać, że Tischner zrobił na nim wrażenie z Faustyną – zaświadcza Bonowicz.
Na koniec warto podkreślić, że choć samą Faustynę Tischner odkrył dla siebie i środowisk intelektualnych krótko przed śmiercią, to w swoich filozoficznych poszukiwaniach nigdy nie miał wątpliwości, która z aktywności – filozoficzna czy kapłańska – bardziej uczyła go prawdy o człowieku: „Siedząc w bibliotekach, uschnąłbym, robiąc filozofię dla wyimaginowanego człowieka. A tak musiałem się konfrontować z człowiekiem umierającym, człowiekiem zdradzonym (...). Nieustannie musiałem naginać transcendentalną teorię konstytucji Husserla do potrzeb Marysi czy Kasi w przedszkolu”.
Jeszcze prościej i dobitniej powiedział to samo u kresu życia: „Jeżeli do czegoś doszedłem w filozofii człowieka, to tylko dzięki wglądowi w sytuacje wyznawane podczas spowiedzi”. Gdy umierał w czerwcu 2000 roku, w ręku trzymał różaniec, a na stoliku miał obrazek Jezusa Miłosiernego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.