Choć trzeba nazwać go po imieniu i wyznać przed księdzem, to w spowiedzi nie grzech jest istotą. Co zrobić, żeby dobrze się wyspowiadać? Z ks. dr. Jarosławem Kodzią, wykładowcą prawa kanonicznego i spowiednictwa w koszalińskim seminarium, rozmawia ks. Wojciech Parfianowicz.
Ks. Wojciech Parfianowicz: Pusty kościół, zapalona lampka w konfesjonale, kolejka penitentów i co jakiś czas charakterystyczne: „puk, puk”. Co to za pukanie?
Ks. Jarosław Kodzia: Miłosiernego Ojca do ludzkiego serca.
To dlaczego trzeba się spowiadać przed księdzem? Nie można by tak bezpośrednio do Niego, gdzieś na uboczu, bez tej kolejki? Musi być to „puk, puk” ludzkiej ręki o drewno?
Najprostsza odpowiedź jest w Ewangelii: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,23). Jezus jest Bogiem i ustanowił ten sakrament, dając taką władzę apostołom. Widocznie jest to najlepszy sposób. Wyznanie kapłanowi ma też sens zwyczajnie ludzki. Nikt z nas nie jest dobrym sędzią w swojej sprawie. Poza tym słowa kapłana: „I ja odpuszczam tobie grzechy” dają nam pewność, a nie tylko subiektywne przekonanie, że otrzymujemy przebaczenie. Warto też przypomnieć słowa Pana Jezusa do św. Faustyny: „Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy” („Dzienniczek”, nr 1602).
Rozpoczynając spowiedź, wypowiadamy słowa: „Obraziłem Pana Boga następującymi grzechami”. Pan Bóg się na nas obraża?
To skrót myślowy. My obrażamy Boga, ale to nie znaczy, że Bóg obraża się na nas w takim sensie, jak to rozumiemy w relacjach międzyludzkich. Bóg ma dla nas plan rozwoju, jedyny, który prowadzi do prawdziwego szczęścia. Sięgając po grzech, zaprzeczamy temu planowi, raniąc w ten sposób Boga, który chce naszego dobra. Syn z przypowieści ewangelicznej obraził ojca, czyli sprawił mu ból. Ojciec nie był obrażony, tylko cierpiał i ciągle czekał na swego marnotrawnego syna.
Kiedy robimy rachunek sumienia, myślimy najczęściej o przykazaniach. Zgrzeszyłem, jeśli złamałem to czy tamto przykazanie. To słowo kojarzy się trochę z prawem karnym. Nie przestrzegasz? Sankcja.
To, jak my traktujemy Dekalog, jak słyszymy przykazania, zależy od tego, jaki mamy w sercu obraz Boga. Można je słyszeć jako rozkazy typu wojskowego, które wydaje dowódca z zagniewanymi oczami i z wyciągniętym palcem, czy też polecenia pana, który nakazuje coś swojemu służącemu. Ale można je też słyszeć zupełnie inaczej – jako wskazówki, by trafić do celu, drogowskazy dane przez Osobę, która mnie kocha, która chce, żebym do niej wrócił.
Jednak Pismo mówi: „Zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23). Faktycznie, są przecież tzw. grzechy śmiertelne.
Jak pisał Jan Paweł II w adhortacji o spowiedzi, zaprzeczenie Bogu jest stanięciem po stronie Przeciwnika, a więc wyborem śmierci. Jest albo życie, albo śmierć. Albo szczęście, albo nieszczęście. Pomiędzy życiem i śmiercią nie ma drogi pośredniej. Albo żyję, albo nie żyję. Tertium non datur. Nasz problem polega na tym, że nam się to rozmyło.
Ale jednak nie każdy grzech jest śmiertelny.
Tak, żeby do niego doszło, nasz wybór zła musi być świadomy, dobrowolny i w ciężkiej materii, którą uściśla właśnie Dekalog.
Bo są też tzw. grzechy lekkie.
One nie zrywają więzi z Bogiem, tylko ją osłabiają. Ale uwaga – „lekki” nie znaczy „banalny”. Nie ma grzechów banalnych. Mogą być jedynie grzechy banalnie przeżywane. Każdy grzech tzw. lekki, jeśli jest lekceważony, tworzy grunt pod grzech śmiertelny.
Wielu ludzi ma problem ze spowiedzią, ponieważ nie czuje, że grzeszy. Ktoś powie: „Owszem, może rzadko jestem na Eucharystii, ale jestem dobrym człowiekiem, pomagam ludziom, uczciwie pracuję, więc o co chodzi?”.
Starożytni Rzymianie na długo przed Chrystusem mówili: Praecepta iuris sunt haec: honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere, czyli: „Zasady prawa są te: żyć uczciwie, drugiemu nie szkodzić, oddać każdemu, co mu się należy”. Do tego, żeby żyć szlachetnie, niepotrzebna jest Ewangelia. Wystarczy wysokiej klasy humanizm. Zanim więc zacznie się mówić o moralności chrześcijańskiej, trzeba powiedzieć o więzi z Bogiem, bo tu leży istota grzechu. Jeśli nasza więź z Bogiem jest słaba, wówczas grzech staje się czymś czysto zewnętrznym. „Odczuwamy” go, jeśli komuś szkodzi, jeśli to widać. Niepójście do kościoła nie wydaje się wówczas czymś istotnym, bo przecież nikomu tym krzywdy nie robimy. Nie odnosimy tego do Boga, do Jego planu wobec nas.
Nawrócenie staje się wtedy ewentualnie próbą bycia „grzecznym”, czyli życia zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami współżycia społecznego.
Nawrócić się oznacza wrócić do Boga, przyjąć Jego zamysł wobec nas, nie chcieć grzechu, bo On go nie chce. Odrzucać grzech, bo ten uderza w Jego serce. Iść drogą, którą On wyznacza, bo to jest droga do Niego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.