O historii pewnej nocy w gospodzie, dialogu z heretykami i mitach o wędrownym kaznodziejstwie z o. Tomaszem Gałuszką OP, z okazji jubileuszu 800-lecia dominikanów rozmawia Jacek Dziedzina.
Jacek Dziedzina: Ile jest św. Dominika w dominikanach po 800 latach?
O. Tomasz Gałuszka: Nie zadajemy sobie tego pytania. Dominik jest dla nas towarzyszem w drodze, nauczycielem, ale wzorem jest Chrystus. Są takie zakony, gdzie postać założyciela była tak bardzo charyzmatyczna i wielka, że zakonników niejako wkładało się w gotowe „matryce”. U nas nigdy tak nie było.
Dominik nie zostawił też po sobie zbyt wielu pism, żadnej reguły zakonnej. Jezuici mają „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego, a dominikanie?
To, że nie zostawił po sobie pism, pokazuje raczej, jak bardzo był zaangażowany w organizację i dzieło głoszenia. Jego mobilność pokazuje też, że mamy do czynienia z innym modelem świętości. W XIII wieku ludzie zaczynają fascynować się Ewangeliami synoptycznymi, a szczególnie Ewangelią wg św. Mateusza. Odkrywają w niej wartość działania i to, że kontemplacja jest cudowna, ale że Jezus jednak chodził i głosił. Wiek XIII to wiek świętych, którzy wchodzą w nową aktywność. Dlatego Dominik nie pisał zbyt dużo.
Czy istnieje zatem coś takiego jak duchowość dominikańska?
Cóż, 800 lat pokazuje, że dominikanin może mieć w ręku miotłę jak św. Marcin de Porrès, może być św. Tomaszem z Akwinu z piórem w ręce, może być Fra Angelico z pędzlem, a może też trzymać krzyż jak Savonarola albo nawet fiolkę z chemią i wynaleźć substancję światłoczułą, jak św. Albert Wielki. Dominikanin ma zatem różne rzeczy w rękach. Ta różnorodność jest jednak możliwa na pewnym wspólnym fundamencie – to są nasze konstytucje i ściśle określony tekst, który jasno określa granice. To, co tworzy dominikanów, jest produktem połączenia kilku elementów: wspólnoty, rad ewangelicznych, liturgii, studium i obserwancji zakonnych ustalonych w konstytucjach. To wszystko daje nam ogromną wolność.
Już widzę urażonych jezuitów czy franciszkanów: to my niby mniej wolni?
Można się kłócić, co jest lepsze: zupa pomidorowa czy szarlotka. Każde z tych dań jest inne w swym gatunku i takie porównania nie mają sensu. Benedyktyni już w XIII wieku pytali dominikanów: dlaczego tak chodzicie, powinniście zamknąć się w murach i kontemplować. A wtedy dominikanie odpowiadali, że ich motto brzmi: „Kontemplować i dzielić się owocem kontemplacji”.
A dzisiaj dominikanie jakby trochę posłuchali benedyktynów – wędrownych braci kaznodziejów jak na lekarstwo…
Jest sporo mitów z tymi wędrującymi braćmi. Nasze konstytucje w średniowieczu bardzo ściśle określały, jak dominikanin ma głosić. W czasach Dominika i później bracia uważali, że kaznodziejstwo jest tak wielkim zadaniem, iż bracia, którzy szli, musieli być świetnie przygotowani. Nie wysyłano każdego, nie każdy dominikanin mógł iść w drogę. Wędrowne kaznodziejstwo istniało, ale żeby brat mógł iść głosić, musiał mieć renomę i nazwisko o. Jacka Salija, o. Andrzeja Kłoczowskiego czy – spoza dominikanów – na przykład ks. Jerzego Szymika. I to by była ekipa kaznodziejów wędrownych, których można spokojnie puścić w drogę. Najlepiej wykształceni, obyci z życiem. Nie można było wypuszczać kaznodziejów młodych, owszem, radosnych, pobożnych, ale którzy tylko robili wrażenie. Nasi wielcy generałowie, jak np. Humbert de Romans, to jasno mówili, że nie wolno, bo to zagrożenie dla duszy kapłana i ludzi. Już nie mówiąc, że z tego może się zrobić teatr, w którym kaznodzieja zbiera oklaski. A zatem wędrowne kaznodziejstwo z rozwianymi włosami, radosnymi twarzami, poszarpanymi habitami i woreczkiem na plecach to jest mit. Dominikanie byli świetnie przygotowani.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.