Początkowo można się wystraszyć Papuasów, bo większość ma ociekające czerwienią usta, tak jakby przed chwilą jedli surowe mięso. – Jednak to od żucia lokalnego specjału – opowiada ks. Grzegorz Kasprzycki, misjonarz w Papui-Nowej Gwinei.
Kilka miesięcy temu ks. Grzegorz Kasprzycki ruszył do posługi misyjnej w dalekiej i egzotycznej Papui-Nowej Gwinei. Po kilkunastu miesiącach przygotowań i misyjnego szkolenia stanął na misyjnej ziemi. Pierwsze miesiące spędził na aklimatyzacji i poznawaniu miejscowych zwyczajów. Wreszcie przyszedł czas objęcia własnej placówki w samym sercu rozciągniętej na tysiącach wysp Papui.
– Otrzymałem parafię w Bitokara. Jest to miejscowość położona w prowincji Zachodnia Nowa Brytania, pośród plantacji palm olejowych. To najstarsza z parafii w diecezji Kimbe. Pierwszy katechista świecki przybył do tej miejscowości w roku 1919 i rozpoczął ewangelizację. Po nim przybyli księża misjonarze z Niemiec i w roku 1924 r. w zatoce na wzgórzu zbudowali drewniany kościół. Zadziwia to, że na terenie parafii w lesie można znaleźć amerykańskie samoloty z czasów II wojny światowej, a u wybrzeży – wraki statków z tego okresu – opowiada ks. Grzegorz Kasprzycki.
Misyjna codzienność
Do jego parafii należy jeszcze 8 stacji misyjnych z własnymi kościołami: Pagalu, Bola, Kabugara Gariboku, Narunageru, Harile, Patana i Kilu. Najdalej oddalonym miejscem jest Kilu, które znajduje się 21 km od Bitokary. – Głównym środkiem lokomocji są nogi. Na całe szczęście mam dobrą kondycję, ale muszę przyznać, że nie są one szybkim narzędziem komunikacji, dlatego przemieszczanie się zajmuje dużo czasu i energii. Ale dzięki temu w czasie mojej pierwszej wędrówki przez parafię wszyscy mieszkańcy przypomnieli sobie dawnych misjonarzy, którzy właśnie tak prowadzili duszpasterstwo – dodaje z uśmiechem.
Jak opowiada, posługa misyjna to przede wszystkim odwiedzanie poszczególnych stacji i sprawowanie sakramentów świętych oraz nawiązywanie dobrej relacji z ludnością, która jest bardzo życzliwa. – Na początku można wystraszyć się tubylców, bo 99 proc. ludności ma ociekające czerwienią usta, tak jakby przed chwilą jedli surowe mięso. Może również dlatego mówi się, że w Papui są ludożercy. Jednak wyjaśnienie tego faktu jest inne. Papuasi żują orzechy buaj zmieszane z trawą musztardową i zmielonymi muszlami małży, które po połączeniu w ustach dają krwisty kolor – wyjaśnia misjonarz.
Opowiadając o codzienności pracy misjonarza, podkreśla, że znaczną jej część wykonują katechiści świeccy, których zadaniem jest głoszenie słowa Bożego podczas niedzielnej celebracji, gdy nie ma kapłana, uczenie religii w szkołach oraz przygotowywanie do sakramentów. Oprócz katechetów każda stacja posiada nadzwyczajnego szafarza Komunii Świętej, przewodniczącego liturgii oraz osobę odpowiedzialną za kaplicę. – W większości ludność mojej parafii jest chrześcijańska. Jednak dużym wyzwaniem w pracy misyjnej w Papui są sekty, z których najbardziej agresywną są Adwentyści Dnia Siódmego. W Papui-Nowej Gwinei działalność misyjną prowadzi również Kościół luterański i anglikanie – dodaje.
Plemienne tradycje
Tym, co zaskoczyło pozytywnie misjonarza, jest otwarcie miejscowych na Boga. – Chyba dlatego zadają bardzo dużo pytań na tematy religijne. Pytają o sprawy fundamentalne, czekają na solidne wyjaśnienie wyłożone w ich mentalności. A to nie jest łatwe, gdyż przyzwyczajeni jesteśmy do europejskiego pojmowania wiary i Ewangelii – wyjaśnia ks. G. Kasprzycki. Dodaje jednak, że zadziwia ich prostota i ufność, której nam brakuje.
– Papuasi, od dzieci po najstarszych, bardzo pięknie śpiewają, a wszystkie części Mszy św. wykonują na głosy, pieśni znają na pamięć. Większość dnia ludzie spędzają w ogrodach, uprawiając słodkie ziemniaki, maniok i banany oraz łowiąc ryby, których nie brakuje w ciepłych wodach Morza Bismarcka. Z tego powodu w duszpasterstwie trzeba uwzględniać pory dnia. Jednak gdy ludzie wiedzą, że do kaplicy ma przyjść kapłan, aby sprawować Mszę, pozostawiają pracę i przychodzą bardzo licznie na nabożeństwo – opowiada misjonarz.
Ks. Grzegorz dodaje, że Papuasi posiadają bardzo duże rodziny. Pewnym fenomenem są miejscowości, gdzie jest 50 rodzin, a szkoła liczy do (sic!) 600 dzieci. Czymś charakterystycznym dla wiosek jest budowanie specjalnych domów dla chłopców, „houseboy”, gdzie dorastający młodzieńcy w wieku 12 lat uczą się tradycji plemiennych i zwyczajów. – Mimo że ziemia w mojej parafii posiada ogromne zasoby energii, którą można przetworzyć na elektryczność, ludzie jej nie posiadają. Energię elektryczną dla plebanii i kościoła produkuje przez 2 godziny wieczorem generator. Parafia nie posiada też wodociągów. Woda do picia gromadzona jest w „tankach” albo przynoszona z rzek, gdzie odbywa się również mycie naczyń, pranie i codzienne kąpiele. Problemem jednak jest pora sucha, kiedy deszcz, tak jak w tym roku, nie pada przez 5 miesięcy – opowiada misjonarz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.