O tym, jak słowa: „Zobacz, to ten pijak!”, mogą złamać życie, i o Bogu, który ożywia trupy, z Dobromirem „Makiem” Makowskim rozmawia Marcin Jakimowicz.
Byłeś bity w domu dziecka?
Byłem bity w pogotowiu opiekuńczym. Nie chcesz wiedzieć, co tam się działo… Lali nas starsi wychowankowie. Dochodziło do gwałtów. Chłopcy rozbierali dziewczyny i robili im straszne rzeczy. Kolega wyskoczył z okna, spadł na barierkę i zniszczył kręgosłup. Kumpela pocięła sobie twarz, bo dziewczyny ją rozebrały i kazały uprawiać samogwałt na oczach kolegów i koleżanek. Nikt nie reagował. Miałem dwanaście lat. To zorało mi psychikę. Zakochałem się w rozpuszczalniku. Był moją ucieczką, uwolnieniem. Wreszcie nikt mnie nie krzywdził! Kiedyś przedawkowałem. Uratowano mnie. Trafiłem do ośrodka dla uzależnionych. W Bytomiu na Bobrku. Siedziałem w kaplicy (to był katolicki ośrodek) i nagle wszedł jakiś ksiądz. Usiadł na podłodze i powiedział: „Zaśpiewam piosenkę, a w tym czasie Ktoś wejdzie do kaplicy i dotknie twojego serca”. Pomyślałem: „wariat”. A on zaczął grać: „Już teraz we mnie kwitną Twe ogrody!”. Grał i… rozwalał mój system. Zacząłem płakać, kłócić się z Bogiem. „Dałeś mi matkę, która mnie zostawiła, ojca, który mnie katował”. A ten ksiądz śpiewał i śpiewał. Na końcu zaproponował modlitwę. Pomodliłem się. Wyjechałem. Moje nawrócenie trwało dwa tygodnie. Miałem dwanaście lat. Wróciłem do domu dziecka. Wytatuowałem się, sięgnąłem po narkotyki. Zacząłem kraść. Trafiłem do grupy przestępczej. Okradaliśmy samochody.
W jaki sposób Bóg się do ciebie dobrał?
Gdy zaczęli umierać moi koledzy (niektórzy zostali zamordowani), zacząłem nerwowo patrzeć na zegarek. Ile mi zostało? Jak skończę? Jako dziewiętnastolatek przyćpałem. Obudziłem się na melinie. Poczułem swąd palącej się skóry. Okazało się, że spadła na mnie lampka i skóra zaczęła się tlić. Zacząłem wyć do Boga: „Kim ja jestem? Jak bardzo się stoczyłem!”. Kumple widzieli, jak płaczę, i mówili: „Co się dzieje?”. A ja wykrzyczałem: „Nie widzicie, jak skończyliśmy?” Krzyczałem: „Boże, zmień moje życie!”. Poznałem ludzi z Kościoła ewangelicznego. Zacząłem przychodzić do nich na spotkania. Kościół katolicki nie chciał mnie wtedy przyjąć. Gdybym spotkał tak świetnych kapłanów, jakich znam dziś, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale tak miało być.
Nie denerwowały cię piosenki: „Jezus kocha, przytula”? Te wszystkie hymny o miłości?
Nie. Irytowało mnie coś innego: faryzeizm. I w Kościele ewangelicznym, i w katolickim spotykałem ludzi pełnych jadu i krytyki. Słyszałem: „Uważajcie na niego. To złodziej, jedynie udaje, że się nawrócił”. Ci ludzie mówili o wszechmocnym Bogu, w którego… nie wierzyli. To mnie odpychało. Na szczęście Bóg sam zaczął o mnie walczyć.
Długo ciągnęło się za tobą: „To ten pijak Makowski”?
Tak. Nosiłem w sobie ogromny bunt, żal. Ale powiedziałem: „Proszę Cię o ogień. Jeśli mam Ci służyć, to tylko z takim zapałem, z jakim kradłem i szukałem narkotyku”.
I masz wrażenie, że płoniesz?
Tak. W sali, w której rozmawiamy, mamy spotkania modlitewne. Modlimy się za ludzi, błogosławimy ich. Widzę potężne działanie Bożej mocy. To jest petarda.
Miałeś okazję powiedzieć ojcu: przebaczam?
Trzy miesiące przed jego śmiercią zdarzyło się coś ważnego. Szedłem ulicą w Warszawie i usłyszałem: „Zadzwoń do taty i podziękuj za wszystko, co masz”. Chwyciłem za telefon. Powiedziałem: „Tato, dziękuję!”. Zaczął bardzo płakać. Po jego śmierci mój brat powiedział mi: „Dobromir, gdy pracowałeś w Telewizji Polskiej i robiłeś program »Raj«, tata za każdym razem oglądał cię, a potem dzwonił do znajomych i mówił, jaki jest z ciebie dumny”. Zatkało mnie. Pobiegłem na jego grób i zacząłem szlochać: „Ale byłeś uparty! Nigdy mi nie powiedziałeś, że jesteś ze mnie dumny”. Ludzie mi mówili: „Twój tata poszedł do piekła”. Nad grobem ojca pytałem Boga: „Jak to jest?”, a On w pewnym momencie zapytał: „Powiedz mi, kim on był dla ciebie?”. Powiedziałem: „Tatą”. I usłyszałem: „A dla mnie był dzieckiem”. Usłyszałem: „Ile razy widziałeś go, jak płakał?”. „Trzy, cztery”. A Bóg powiedział: „A ja kilkaset razy. Widziałem, jak wołał: »Dlaczego piję?«. »Dlaczego jestem niewidomy?«”. Na końcu usłyszałem: „Dobromir, komu bardziej zależało na tym, by twój ojciec poszedł do nieba: tobie czy Mnie?”. Zrozumiałem jedno: gdyby to na nas Bóg położył odpowiedzialność za to, kto będzie w niebie, nikt by w nim nie wylądował. Zobaczyłem nieprawdopodobne Boże miłosierdzie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.