400 pielgrzymów z archidiecezji katowickiej, 2700 km, 36 godzin w pociągu. Start w Katowicach, finał – u Maryi w Lourdes. Dlaczego wybrali kolej? Bo inaczej wielu chorych i niepełnosprawnych nigdy by tam nie dotarło.
Minęła piąta rano. Katowicki dworzec opuściliśmy grubo po północy. Do pierwszego punktu programu zostały ponad trzy godziny. Na korytarzu ruch. Lekarze czujnie wychylają się z przedziałów. W końcu lista osób chorych, potrzebujących pomocy, zażywających leki jest długa.
– „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana” – rozlega się po austriackiej ziemi, gdzie akurat znalazł się nasz wędrujący kościół. – „Ziemia się trzęsie” – śpiewają odprawiający Mszę św. księża, z trudem łapiąc równowagę. Dla wielu droga do tego szalonego pociągu była długa. Wolontariusze, żeby być z chorymi, sami kupili bilet na pielgrzymkę, wzięli urlopy, zostawili na tydzień rodziny. Pielęgniarka Halina Morcinek ze wzruszeniem wyciąga z torby plik kartek. Wiezie listy do Matki Bożej od swoich chorych.
Miejsce schadzek i zaganiania świń
Lourdes – to miejsce, które rocznie odwiedza prawie 6 mln osób. Nie wszyscy są pielgrzymami. Tu często prowadzi ciekawość. Dokładnie tak samo jak w 1858 r., gdy Zjawa – bo tak na początku Bernadetta Soubirous nazywała Maryję – pokazała się po raz pierwszy. Grota Massabielska z czasów objawień to zakazane peryferia – miejsce schadzek i zaganiania świń. Najlepsza lokalizacja na cud uzdrowienia, oczyszczenia i przemiany życia. Również dziś.
Poszła fama, że mała coś widzi, że w Massabiell dzieją się dziwne rzeczy. Od kilku dni nawet lokalna policja nie spuszcza jej z oka. Intryguje również uczonych, sceptyków i teologów. W czynnej do dziś kawiarence w centrum miasteczka spotyka się towarzystwo i dyskutuje o tym, że „to coś”, jak Bernadetta nazywała Maryję, nie może być Świętą Dziewicą. Maryja powinna przecież mówić po hebrajsku, a przynajmniej po łacinie. Kapitalna jest odpowiedź Bernadetty, która zapytała: „Czy Bóg nie jest w stanie nauczyć Świętej Dziewicy mojego dialektu?”.
– Niewiele wiedziałam o objawieniach – mówi pani Irena, stojąc w kolejce do kąpieli w wodzie z cudownego źródła. Do Lourdes przyjechała z dwiema siostrami. – W domu mieliśmy obraz lurdzkiej groty, bo nasza mama trafiła tu w 1945 r. razem z Polonusami, których wojna zagnała za zachód Europy – opowiada. To miejsce kojarzyło im się tak wyjątkowo, cudownie, ale teraz, kiedy poznały historię objawień, kąpiel w kamiennych wannach nabrała dla nich nowego znaczenia. – Bernadetta na polecenie Maryi kopała w błocie dziurę, była cała brudna, aż wreszcie popłynęła czysta woda. Może i z nas jakieś błoto, brud się odlepi... – mówią siostry.
Kiedy rozmawiamy nad brzegiem rzeki Gave, historia 14-letniej góralki przestaje brzmieć jak słodka hagiograficzna czytanka. – Tu, przy grocie, jakbyśmy lepiej rozumieli słowo Boże, bardziej widzieli potrzebę nawrócenia, moc modlitwy – mówią pielgrzymi ze Śląska.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).