Nieczęsto się zdarza, że przy ambonie staje świecki, a w ławkach siadają księża. Są sytuacje, że tak można, a nawet trzeba, aby jedni i drudzy zrozumieli, że na drodze do nieba mogą sobie pomóc.
Janusz Stryjecki nie ma ambicji, by odgrywać rolę księdza. Zabiera głos wtedy, kiedy Kościół na to pozwala. W tym, co i jak mówi, słychać doświadczenie ponad 30-letniej jego posługi jako katechisty drogi neokatechumenalnej. – Z jednej strony nie czuję się godny, aby przemawiać do kapłanów, z drugiej strony widzę, że przynosi to owoce – mówi ewangelizator. W Koszalinie od 20 do 23 kwietnia ponad 60 księży z kilku diecezji północnej Polski wzięło udział w tzw. konwiwencji prezbiterów. Jest to rodzaj rekolekcji przeżywanych w duchu drogi neokatechumenalnej. Prowadzącymi byli głównie świeccy katechiści związani z ruchem. – Nie mam z tym problemów. Jeżeli ktoś staje przede mną, jako świadek Chrystusa, to dlaczego mam go nie posłuchać? – mówi jeden z kapłanów z diecezji szczecińsko-kamieńskiej.
Razem, nie obok
Księża działający w neokatechumenacie przyznają, że przeżywanie kapłaństwa w małej wspólnocie razem ze świeckimi bardzo im pomaga. Nie chodzi o zacieranie ról, ale o ich głębsze zrozumienie właśnie poprzez bliższy kontakt ze sobą. – Prezbiter jest dla mnie znakiem Jezusa Chrystusa, którego uobecnia on w każdej liturgii. Jest dla mnie autorytetem, ale jednocześnie bratem ze wspólnoty. Wielu księży pracujących w parafiach, mimo kontaktu z ludźmi odczuwa samotność i opuszczenie. Niektórym wiernym wciąż się bowiem wydaje, że ksiądz jest jakby z innego materiału, przeznaczony do czegoś innego – mówi Anna Dzionk z Gdańska, w neokatechumenacie od 25 lat. – Ludzie wynoszą kapłana na piedestał, a ten czasami chętnie na niego wchodzi. Potem księdzu zdarzy się upadek i nagle wszyscy się dziwią, że on jednak jest grzesznikiem – dodaje Arkadiusz Majchrzak, który od 28 lat działa w jednej ze wspólnot w Gdyni.
We wspólnocie neokatechumenalnej rola świeckich i prezbiterów jest jasno określona. Jednak jedni i drudzy przechodzą drogę formacji. Nie obok siebie, ale razem. Chodzi o świadomość wspólnego bycia na drodze do Boga. – Kiedy przyszedłem do wspólnoty, myślałem, że będę w niej tylko posługiwał. Szybko okazało się, że sam wszedłem na drogę formacji – opowiada ks. Tadeusz ze Szczecina. – Bliski kontakt we wspólnocie łamie bariery i pozwala nie myśleć o sobie, jako o kimś wyjątkowym. Okazuje się, że często mamy wewnętrznie podobne problemy, jak ludzie, do których jesteśmy posłani – zauważa ks. Andrzej Stępiński również ze Szczecina. – We wspólnocie szczerze dzielimy się swoim życiem. Dzięki temu ksiądz jest bardziej świadomy tego, jak to nasze życie wygląda – mówi Arkadiusz Majchrzak. – My także poznajemy księdza bardziej od strony człowieczeństwa. Widzimy, że on też jest na drodze nawrócenia, czasami z czymś się zmaga – dodaje Anna Dzionk.
Dobre zawstydzenie
Częścią koszalińskiej konwiwencji było spotkanie z małżeństwami z neoktechumenatu, które zdecydowały się na pracę misyjną. Przed księżmi stanęły trzy pary, każda wychowująca piątkę dzieci. Przed laty tak odkryli Jezusa Chrystusa, że postanowili, dosłownie, porzucić wszystko, aby głosić Ewangelię. Jedni w Bośni i Hercegowinie, drudzy na Łotwie, trzeci... w Chinach. Opowiadali o tym, jak ewangelizują, zmagając się z wieloma problemami, doświadczając braku pieniędzy czy nawet zagrożenia życia. – Ci ludzie to nie są jacyś giganci. To byli kiedyś zwykli wierni z kościelnej ławki. Pan Bóg ich uzdolnił do tak radykalnego kroku. A ja czasami tak się boję o to moje życie tutaj. Boję się po prostu o siebie. Jestem tak przyzwyczajony do tego ciepełka, w którym żyję. Nie wiem, jak zareagowałbym w chwili zagrożenia – mówi po spotkaniu z małżeństwami, wyraźnie poruszony, jeden z kapłanów, pracujący w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.