Codziennie kilkanaście sióstr modli się za nas w jedynym w diecezji klasztorze klauzurowym. Gdyby tak pomnożyć wszystkie godziny w roku spędzone przez nie na modlitwie, uzbierało by się pewnie parę miesięcy spędzonych na klęczkach.
Nie na próżno modlą się benedyktynki. W różnych intencjach. – Najbardziej ucieszył mnie list od małżeństwa, które nie mogło doczekać się dziecka. Było do niego dołączone zdjęcie, a na nim... owoc ich związku – opowiada s. Edyta, kiedyś ksieni krzeszowskiego klasztoru.
Mówi, że podzieliła sobie tydzień na modlitwę w poszczególnych intencjach. Środa to modlitwa za wszystkich przyjaciół, znajomych i dobroczyńców (zaznacza, że znajomy to nawet ktoś taki, kogo spotkała raz w autobusie). Czwartek jest modlitwą za rodzinę i bliskich krewnych, żyjących oraz zmarłych. Piątek – za dusze w czyśćcu cierpiące. Ale także za tych, którzy od piątku do piątku odejdą z tego świata. – Nawet jeżeli nie są wierzący, to żeby chociaż w ostatnim momencie życia zatęsknili za Bogiem – wyjaśnia. – Pan Bóg wtedy chwyci się tej tęsknoty i wyciągnie grzesznika do siebie.
Jutrznia
Dzień w klasztorze krzeszowskim zaczyna się od bicia dzwonów. Dokładnie o 5.25. Odpowiedzialna za tę punktualność jest s. Bernardeta. Dlatego musi wstać najwcześniej. – W zasadzie w naszej regule jest tak, że to ksieni zwołuje mniszki na modlitwy. No chyba że kogoś do tego wyznaczy – wyjaśniają benedyktynki. Każdy w klasztorze wie, że s. Bernardeta to ranny ptaszek. Dlatego to jej przypadła ta funkcja. Sama wykonuje ją z zegarmistrzowską skrupulatnością. – Wbrew pozorom jest to bardzo ważne zadanie. Inaczej spóźniłybyśmy się wszystkie na jutrznię – mówi.
Jutrznia wypełnia klasztorną kaplicę mniszkami i modlitwą. Na co dzień po polsku, a w niedziele, święta i uroczystości kościelne – po łacinie. – Do Soboru Watykańskiego II językiem modlitwy zawsze była łacina. Później można było modlić się po polsku. Ale że monastyczny brewiarz dla benedyktynek przetłumaczono dopiero w latach 80. ub. wieku, do tego czasu królowała u nas łacina – wyjaśnia s. Alberta. Po półgodzinnej jutrzni mniszki mają kwadrans na przygotowanie się do Mszy świętej. Ta rozpoczyna się o 6.45. Za ołtarzem staje wtedy ks. Władysław Sługocki, kapelan mniszek, albo o. Kazimierz Janicki, były opat benedyktynów z Tyńca, teraz rezydent w Krzeszowie. Po Mszy św. siostry przez pół godziny medytują. Rozmyślają, modląc się lub czytając Pismo Święte. O 8.00 zbierają się w refektarzu. W odróżnieniu do obiadu i kolacji, śniadanie mogą zjeść osobno. Jest wydawane w okienku zwanym kołem.
Brewiarz
Za przygotowanie posiłków odpowiadają dwie zakonnice i jedna osoba świecka. Innym zadaniem jest praca na furcie, przeznaczona dla kolejnej mniszki. Większość z nich znajduje zajęcie przy sprzątaniu „gmaszyska”, jak określa klasztor s. Edyta. – To naprawdę wielki obiekt. Trzy piętra i... nie wiem sama, ile pokoi. Wiem za to, że okien jest 300! I wszystkie trzeba przynajmniej raz do roku umyć – śmieje się.
Pozostałe siostry sprzątają refektarz, inne zajmują się obłożnie chorymi zakonnicami. Jedna ma pracę w zakrystii, inna w przyklasztornym ogrodzie. Siostry mają też 30 ha pola, ale pracuje na nich wynajęty rolnik. Po obejściu wałęsają się jeszcze kury, stadko kotów i psów przygarniętych z okolicy, oraz... koń. A właściwie kobyła. – Nasza matka ksieni uratowała ją przed rzeźnią. Teraz ta nasza emerytka jest ozdobą klasztoru. Podoba się szczególnie dzieciom, które odwiedzają nas z rodzicami – opowiada s. Paula-Teresa.
Jeszcze kilka lat temu gospodarstwo benedyktynek tętniło wiejskim życiem. Były krowy, świnie, króliki. Klasztor był samowystarczalny. Teraz te hektary tylko się obsiewa, a plony i tak prawie w całości idą na sprzedaż. Nie brakuje za to pracy przy kwiatach, burakach, grabieniu liści czy odśnieżaniu. Fizyczna praca wykonywana jest w milczeniu. Albo – jak wolą to nazywać mniszki – w skupieniu. – Przez cały czas staramy się trzymać buzię zamkniętą. To sprzyja naszej duchowości – mówi s. Paula-Teresa. Zajęcia przerywa modlitwa południowa. Czytany jest wtedy brewiarz. – To wspólna modlitwa w kaplicy – tłumaczy s. Edyta. – Na tym bowiem rzecz polega, aby pracę przeplatać modlitwą. Równowaga we wszystkim – tego uczył św. Benedykt. Żadnych przegięć – podkreśla.
Obiad spożywany jest wspólnie. Siostra lektorka czyta, dwie inne posługują, reszta je w milczeniu i słucha. Lektorką jest teraz s. Edyta. – Co im czytam? Ostatnio książki bp. Kiernikowskiego. Wcześniej „Światło i moc liturgii” a teraz „Od Paschy do Paschy”. Nawiasem mówiąc, bardzo dobre.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.