Mistrzostwo nie jest wyrażaniem siebie samego. Jest fascynacją, wspinaczką, pokonywaniem samego siebie, orką, wysiłkiem, walką z bólem i zniechęceniem.
Zaczął redaktor Drzymała serię mistrzowską to ją kontynuujmy. Okazją ku temu są nie tylko igrzyska. Podpatrywałem w ubiegłym tygodniu jak przyszli mistrzowie stawiali pierwsze kroki. Zrodziło się przy okazji trochę refleksji.
Taki na przykład Kuba. Najmłodszy w naszej tegorocznej ekipie. Miesiąc przed wyjazdem przeszedł pierwszy sprawdzian. Wcale nie narciarski. Nikt go nie pytał o różnicę między nartami zjazdowymi, biegowymi i carvingowymi. Gdy zgłosił chęć wyjazdu na zimowisko dostał od starszych ministrantów zadanie. Chcesz jechać w góry to pójdziesz zebrać tacę. Pójdę, odpowiedział młodzian rezolutnie. I już starszyzna wiedziała, że nie będzie kaprysił, grymasił i puszczał focha. Co się zresztą sprawdziło. Na pierwszej wycieczce trochę go przytkało. Nie dziwota. Toć górskie prymicje odbywał. Ale plecaka nie chciał oddać. Bo jak, starsi na plecach ciężary tachają, a on będzie szedł jak anemik? W końcu oddał, doświadczając przy okazji siły braterskiej wspólnoty. Za to następnego dnia… Rozglądam się po oślej łączce gdzie Kuba, a ten pnie się wyciągiem przy niebieskiej trasie. Księże, słyszę po pół godzinie, ja chcę do starszych, na górę. Ja ci dam brzdącu na górę. Następnym razem uprosił. Miał szczęście. Instruktorka, pani Kasia, wstawiła się za nim.
Z Kacprem było trudniej. Nieprzyzwyczajony do wysiłku. Wiadomo. Autobus przywiezie, odwiezie, spod domu i spod szkoły. Markotny wlókł się za wszystkimi. Dopiero pod Czarnym Stawem Gąsienicowym przeżył metamorfozę. Gdy trzeba było zawrócić dwieście metrów przed osiągnięciem celu. Trudna to była przeprawa z męską ambicją. Potem już tylko radość. Cóż z tego, że Czarny Staw nie zdobyty, skoro siebie samego udało się pokonać. W czwartek już nie ten Kacper na stoku. Zaskoczyłem – wyznał na ucho.
A wszystko zaczęło się od opowieści ministranckiej starszyzny. O dniu zaczynanym wspólną jutrznią, wyprawach pieszych i na narty, wieczornej Eucharystii i przegadanych wspólnie wieczorach. Entuzjazm jednych zapalał drugich. To początek. Przy okazji na nowo odkrywaliśmy sens harcerskiej i oazowej zasady wychowania rówieśniczego. Najlepszym wychowawcą młodszego jest jego starszy kolega. Święta prawda. Na stoku Kuba wcale nie patrzył jak jeździ proboszcz. Był zapatrzony w kilka lat starszego Dawida. Zresztą to on zabrał mu plecak na pierwszej wycieczce.
Zatem po pierwsze fascynacja, po drugie wsparcie, po trzecie umiejętność pokonania samego siebie. Nie tylko na stoku. Na przykład wieczorem. Gdy wzbiera ochota na żarty i rozmowy. I trzeba ochocie uciąć głowę. Bo wcześnie rano pobudka, a organizmu nie oszuka. Upomni się po drodze o nieprzespane godziny.
Dlaczego o tym piszę? Bo jakoś nie wierzę w te wszystkie wychowawcze teorie wyrażania siebie samego. Mistrzostwo nie jest wyrażaniem siebie samego. Jest fascynacją, wspinaczką, pokonywaniem samego siebie, orką, wysiłkiem, walką z bólem i zniechęceniem. A przede wszystkim długą drogą. Od pierwszego przypięcia nart do pierwszego medalu lata świetlne.
Niech mi ktoś powie, że ze świętością jest inaczej…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).