Z lublinianką siostrą Mirosławą Sabą, franciszkanką misjonarką Maryi, o pracy duszpasterskiej wśród Pigmejów i katechizowaniu poligamistów rozmawia Justyna Jarosińska.
Justyna Jarosińska: Mieszka siostra od 30 lat w Afryce w Kongu. Jak wygląda praca polskiej zakonnicy wśród afrykańskich plemion posługujących się trzydziestoma różnymi językami?
S. Mirosława Saba: Na szczęście oficjalne języki są w Kongu tylko trzy: francuski, lingala i munukutuba. Znam dwa z nich, ale tak naprawdę można się porozumieć z każdym, nawet najstarszym rdzennym mieszkańcem Afryki, bo i stara babuleńka na wsi potrafi powiedzieć „dzień dobry” po francusku. Od momentu, kiedy w 1983 r. przyjechałam do Konga, pracowałam cały czas w duszpasterstwie, jako pielęgniarka, bo takie mam wykształcenie, długo zajmowałam się biblioteką i przede wszystkim różnymi grupami modlitewnymi. Ale jeździłam także leczyć Pigmejów i sprawowałam pieczę nad apteką. Byłam również przez dziewięć lat mistrzynią nowicjatu w Kongu. Mam niezwykłą satysfakcję, bo dwanaście dziewcząt, które wstąpiło do naszego zgromadzenia w Kongu, dziś pracuje jako misjonarki w różnych krajach, także europejskich. Dziś katechizuję w naszej parafii, która jest bardzo duża, bo liczy trzy tysiące wiernych.
Kościół katolicki w Kongu istnieje dopiero od 130 lat. Jaka jest religijność Kongijczyków?
W mojej miejscowości 50 proc. ludności to katolicy. Kongijczycy generalnie są ludźmi bardzo wierzącymi. Ale trzeba powiedzieć, że w tym głodzie Boga i Jego poszukiwaniu często się gubią i schodzą na manowce. W Kongu jest dużo sekt. W wielu przypadkach ludzie nawet wierzący w Chrystusa ciągle jeszcze uprawiają swoje mistyczne obrzędy, wierzą w czary i czarownice. Trudno to wyplenić. Ale z drugiej strony gdy ludzie tu tak naprawdę odkryją Chrystusa, to nawracają się radykalnie. Bardzo fajnie pracuje się również z młodzieżą. Dużo młodych przychodzi do kościoła nawet codziennie, a już w niedzielę świątynia wypełniona jest po brzegi. Kongijscy katolicy obchodzą różne święta, odprawiają nowenny do swoich świętych. Życie w kościele jest bardzo pogodne i radosne. Wiara jest manifestowana żywiołowo. Gdyby ktoś, kto nie zna tej kultury, wszedł na niedzielną Mszę św., to mógłby sobie pomyśleć, że jest w jakiejś wiejskiej remizie strażackiej. Ludzie klaszczą, śpiewają, po prostu się cieszą. Nawet ksiądz z ministrantami podchodzi do ołtarza w tańcu. Muszę jednak podkreślić, że pieśni, które Kongijczycy śpiewają w sposób żywiołowy i radosny, są niezwykle głębokie religijnie.
Rozumiem, że praca duszpasterska misjonarzy w Kongu polega na tym, by głosić Chrystusa tym, którzy już w Niego wierzą, ale także tym, którzy Go nie znają.
No właśnie tak, bo nawet Pigmeje wierzą w Boga. Ale niestety nie jest to Chrystus. Dziś coraz częściej ta ludność w końcu wychodzi z lasu. Naszym zadaniem na początku przede wszystkim jest pomóc im nauczyć się żyć w społeczeństwie, dopiero potem pokazywać Boga Żywego. Początkowo zatrudniałyśmy ich do różnych prac w ogrodzie i w domu. Jak kilka lat temu byłam w Polsce, udało mi się zebrać trochę pieniędzy i dzięki temu wybudowałyśmy szkołę dla pigmejskich dzieci i przychodnię. Aktualnie dzieci Pigmejów chodzą do szkoły razem z Kongijczykami, bo to bardzo ważne, by ich integrować. Wśród Kongijczyków jest też wielu ludzi, którzy się nawracają na wiarę chrześcijańską. Muszę przyznać, że bardzo dużo ich to kosztuje.
Pamiętam jednego pana, który był poligamistą. Miał dwie żony. Poznał Chrystusa i chciał za Nim iść. Niestety nikt takiemu człowiekowi nie może powiedzieć: „jeśli chcesz zostać chrześcijaninem, to musisz zostawić jedną żonę”. To problem dla Kościoła. Inny mężczyzna miał pięć żon. Pod wpływem jednego ze znajomych, który należał do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, nawrócił się. Ale nie mógł się ochrzcić ani przyjąć żadnych innych sakramentów. Sam postanowił więc rozwiązać swój problem. Poszedł do każdej z żon i zapytał, która zechce wziąć z nim ślub kościelny. Tylko jedna była chętna. Obiecał, że pozostałymi żonami i dziećmi będzie się zajmował, ale z żadną inną nie będzie już współżył. Przyjął wszystkie sakramenty. Pół roku później umarł.
A jak jest z ludźmi, którzy chcą należeć do Kościoła, ale nie mogą w tak łatwy sposób uporządkować swojego życia?
Oni do końca w Kościele pozostają penitentami. Uczęszczają na katechezy, działają czynnie, radykalnie się nawracają, ale nie przystępują do sakramentów. Oczywiście może się tak zdarzyć, że kiedyś te ich sprawy się poukładają i w końcu będą mogli w pełni uczestniczyć w życiu Kościoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).