O domu pełnym miłości, sprawiedliwej babci i całusach od Pana Boga z Ewą Bońkowską, prowadzącą w Skierniewicach pogotowie rodzinne, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Agnieszka Napiórkowska: Powoli zbliżamy się do końca Roku Wiary. Dla Pani rodziny taki rok rozpoczął się już siedem lat temu, kiedy zdecydowaliście się zostać pogotowiem rodzinnym. Czy od zawsze wiara była dla Pani busolą życia?
Ewa Bońkowska: Tak. Pan Bóg od zawsze był dla mnie bardzo ważny. Wiara była i jest czymś, co mnie trzyma i daje siłę do pełnienia wszystkich funkcji: żony, matki, cioci czy osoby prowadzącej pogotowie. Najmocniej doświadczam tego, gdy z powodu zmęczenia, trudności czy innych rzeczy zaczynam wątpić. Wtedy niemal natychmiast Pan Bóg przychodzi mi z pomocą.
Nie ma dnia, bym o Nim nie myślała. Lubię się modlić i lubię być w kościele. Kiedy z powodu obowiązków nie mogę tam iść, bardzo mi tego brakuje. Od kiedy w naszym domu przebywają dzieci, na wszystko mam mniej czasu, ale – mimo to – tak, jak potrafię, dbam o swoją relację z Bogiem. Stawianie Go na pierwszym miejscu wyniosłam z domu. Kiedy byłam mała, bardzo często chodziłam do kościoła, śpiewałam w scholi, nie opuszczałam Różańca.
Z kim najczęściej w domu rozmawiała Pani o wierze, Bogu, dylematach moralnych?
Z babcią, która była bardzo sprawiedliwą, kochaną i wspaniałą kobietą. Ona zawsze miała dla nas czas. Rodzice dużo pracowali. Gdy miałam jakiś problem, zwierzałam się babci. Od niej też uczyłam się wiary, ufności i przyjmowania woli Bożej. Pamiętam, że kiedy była już starszą kobietą, nie mogła chodzić do kościoła, bo miała zawroty głowy i każde wyjście kończyło się w szpitalu. Bardzo z tego powodu cierpiała. Z wielkim skupieniem słuchała Mszy św. w radiu albo w telewizji. Dużo się modliła. Zawsze można było się do niej dołączyć. Od niej nauczyłam się zasady, by we wszystkich trudnych momentach modlić się. I tak robię. Klękając, głównie dziękuję. Proszę jedynie o zdrowie i siły. Wiem, że z Bogiem dam radę. Z Jego pomocą czuję się bardzo silną osobą.
Pani życie nie jest usłane różami. Z tego, co wiem, było w nim wiele trudnych chwil. Nigdy nie przyszło Pani do głowy zbuntować się i „obrazić” na Boga? Nawet wtedy, gdy dowiedziała się Pani, że Iza będzie osobą niepełnosprawną?
Owszem, buntowałam się. Ale tylko przez chwilę. Po porodzie lekarka proponowała mi, bym Izę zostawiła w szpitalu. Twierdziła, że będzie ona żyła najwyżej rok. Przyznam się, że wtedy przez chwilę się zawahałam. Na szczęście mój mąż szybko mnie „spionował”. Dziś wiem, że bez Izy nie umiałabym żyć. Ona jest niesamowita. Jest dla nas wielkim darem i nauczycielem bezinteresownej miłości. W pewnym sensie jej zasługą jest i to, że jesteśmy pogotowiem. Po urodzeniu Izy zostałam w domu. Całe moje życie zaczęło kręcić się wokół niej i starszego syna Adasia. Po jakimś czasie zrodziła mi się w głowie myśl, że skoro i tak jestem w domu, to może mogłabym zajmować się jeszcze jakimiś innymi dziećmi.
Prowadzenie pogotowia to niełatwa praca. Skąd pewność, że to dobry pomysł?
W czasie, w którym podejmowaliśmy decyzję, oglądałam dużo programów o rodzinnych domach dziecka, pogotowiu, a nawet adopcji. Powodem, dla którego zdecydowaliśmy się na pogotowie, była obawa, jaką w sobie nosiłam. Nie byłam bowiem pewna, czy starczy mi sił, by zajmować się jakimiś dziećmi przez wiele lat. W pogotowiu dzieci są umieszczane na rok, półtora. To dawało mi komfort, że jeśli nie będę już mogła dalej tego robić, będę mogła zrezygnować. A poza tym, podejmując inne formy opieki zstępczej, musiałabym przyjąć od 6 o 8 dzieci. Nie miałam złudzeń, że przy chorej Izie, która wymaga stałej opieki, nie będzie to możliwe. Dziś dziękuję Bogu za to, że od 7 lat w naszym domu ciepło, miłość i pomoc znalazło już prawie 30 dzieci. Cieszy także i to, że Iza nie ma kłopotów w akceptowaniu kolejnych domowników. Opiekuje się maluchami, bawi się z nimi. I o każdym z nich pamięta, nawet wtedy, gdy już od nas odchodzą.
Nikt nie ma wątpliwości, że jest to bardzo trudna praca. Służba przez 24 godziny na dobę wymaga heroizmu. Co Pani sprawia najwięcej bólu, a co dopina skrzydła?
Najtrudniejsze są dwa momenty – przyjmowania i oddawania dziecka. Temu pierwszemu towarzyszy zawsze niepokój o to, czy uda się z nim nawiązać kontakt i czy będziemy w stanie zrozumieć i skorygować jego różne zachowania. Każdy malec, przychodząc do nas, jest mocno doświadczony życiowo. Czasem potrzeba wiele czasu, by bez problemu się przytulił, uśmiechnął. Równie trudne są chwile, gdy przychodzi nam się rozstawać. Zwłaszcza gdy dziecko idzie do placówki. Wówczas serce pęka nam z bólu. Praca ta jednak daje nam przede wszystkim wiele radości. Każdego dnia widzimy, jak miłość potrafi przemieniać wszystko. Widzimy też opiekę, jaką nad tymi dziećmi roztacza Pan Bóg. Zresztą On ciągle mieszka z nami. Siedzi przy stole, śpi w małym łóżeczku, spaceruje za rękę i często daje nam całusy. Widzimy Go w każdym przychodzącym do nas dziecku. Służąc w pogotowiu, czujemy, że nasza praca jest także jednym ze sposobów Jego troski o te dzieci. Będąc narzędziami w Jego ręku, staramy się dać im wszystko, co najlepsze. Czasem żartujemy, że nasze serca Bóg uczynił z gumy. Mogą się rozciągać w nieskończoność. Ale opiekuńczy Bóg nie zostawia też i nas. Gdy czujemy się zmęczeni, gdy przeżywamy trwogę z powodu chorób dzieci, przykrych spotkań z ich rodzicami i różnego rodzaju trudności, On przysiada się do nas...
Jego zasługą jest chyba i to, że mimo braku czasu, zmęczenia nie słabnie Wasza miłość, Wasza relacja?
Tak, to prawda. Najważniejsze jest uczucie, które nas łączy. Myślę, że nasza miłość jest czymś ważnym nie tylko dla nas, naszych dzieci, ale także dla tej trzydziestki, która przez dzień, miesiąc czy ponad rok mieszkała w naszym domu. To, co robimy, nie osłabia relacji, ale ją wzmacnia. Troskę o dzieci rozeznaliśmy jako swoje powołanie. Wierność podjętym zobowiązaniom sprawia, że dobro, które się daje, wraca. Jego owocami są miłość, pomoc, wrażliwość. My i cała nasza rodzina, która nas wspiera w tej pracy, naprawdę mamy szczęście. W naszym domu Bóg nie jest gościem. On jest domownikiem, nauczycielem, powiernikiem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Jesteśmy z was dumni, ponieważ pozostaliście tymi, kim jesteście: chrześcijanami z Jezusem” .
Ojciec Święty otworzy też Drzwi Święte w Bazylice Watykańskiej i rzymskim więzieniu Rebibbia.
To nie tylko tradycja, ale przede wszystkim znak Bożej nadziei.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).