Powiedzmy więc jasno: miłość do ubogich polega na tym, żeby było ich jak najmniej.
Wiadomo. Papież kocha ubogich. Więc już na wielu spotkaniach zadałem pytanie: „Kto chce być kochany przez papieża? Kto chce być ubogim, czyli chorym, niepełnosprawnym, bezrobotnym, uchodźcą? Kto chce być?”.
Jak do tej pory (pewnie pytałem już klika tysięcy osób), zgłosiła się jedna osoba. Mężczyzna po pięćdziesiątce. Siedział na odprawianej przeze mnie coniedzielnej Mszy św. w pierwszej ławce i wyglądał na osobę ubogą, w sensie choroby alkoholowej i żebrania. Nikt więcej. Naprawdę nikt.
Powiem szczerze, że wokół papieskich koncepcji krąży tyle dziwacznych pomysłów, że czasami jest mi niedobrze. Bo z tych zachwytów zaczyna wynikać, że im więcej papież kocha, tym więcej osób powinno być ubogich, w sensie bez pracy, chorych, wykluczonych i uchodźców. Albo inaczej – katolicy tak kochają ubogich, że w efekcie będzie ich na świecie coraz więcej. To jest jakiś absurd. Zresztą sam papież nawołuje, żeby pomóc ludziom, by mieli pracę, by radzili sobie w życiu.
Powiedzmy więc jasno: miłość do ubogich polega na tym, żeby było ich jak najmniej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).