Zaczyna się jak powieść, lecz życie pisze prawdziwsze powieści niż dzisiejsi literaci. W przypadku Małgorzaty z Kortony początek jest nader skromny, ale później historia jej życia przerasta ramy przeciętności. Fragment książki publikujemy za zgodą wydawnictwa PROMIC.
Pokuty Małgorzata nie traktowała jako życia dla samej siebie, lecz przede wszystkim jako życie dla bliźnich. Widziała w Kortonie biednych i chorych, obok których wielu przechodziło obojętnie. Przemyśliwała wiele o założeniu szpitala dla biedaków. Nie mogła uwolnić się od tej myśli. Wszystkie zastrzeżenia, że plan ten jest ponad jej siły, odrzucała. W końcu przeprowadziła swój zamiar i założyła skromny szpital dla biednych – pierwszy tego rodzaju we Włoszech. Nazwała go Santa Maria della Misericordia. Pomocnice Małgorzaty nazywano „małymi biednymi”; ona sama w duchu ubóstwa służyła biednym, pracując przy chorych wiele godzin. Niemniej nie wystarczało jej powołać do życia dobroczynne dzieło i uważać, że tym samym zadanie zostało wypełnione. Takich bogatych w ideę założycieli było i jest w chrześcijaństwie wielu; z zapałem coś zaczynają, a kontynuację przekazują innym. Dla tego, kto odznacza się bujną fantazją, nie jest trudne zainicjowanie jakiegoś dzieła – jego realizacja wymaga jednakże siły większej. Małgorzata rozpoczęła swe dzieło sama, pracowała przy jego realizacji i znosiła wszelkie związane z tym trudy. Opieka nad biednymi i chorymi należy do istoty jej pokutniczego życia. Jej chrześcijaństwo było bowiem naznaczone miłością do bliźniego oraz uczestniczeniem w losie tych, którzy zostali opuszczeni przez wszystkich. Ta działalność skłoniła Małgorzatę do wstapienia do franciszkańskich tercjarzy. Po trzech latach oczekiwania, spowodowanego nieufnością z racji jej urody, przyobleczono ją wreszcie w strój pokutniczy. Była tercjarką w wielkim stylu, była nią duszą i ciałem, a swym kobiecym instynktem odgadywała ideę towarzyszącą powołaniu trzeciego zakonu. Poverello pojmował wszak pokutę jako nawrócenie, jako odwrócenie się od świata, a zwrócenie się do Boga. W ten sam sposób pojmowała swoje zadanie Małgorzata, świadomie chciała być siostrą-pokutnicą. Żar, jakim kiedyś otaczała swego ukochanego, teraz sprawił, iż przyjęła całkowite ubóstwo.
Nigdy w swej charytatywnej działalności nie chciała uchodzić za dobrodziejkę. Ze wszystkich sił pragnęła uniknąć choćby pozoru „dobrej pani”. Uważała siebie za bezwstydną grzesznicę, która w młodości oddawała się rozkoszom zmysłowym. Ta świadomość przeszłości przywarła do niej jak trąd. Aby za to odpokutować, upokarzała się w sposób prawdziwie niezwykły. Prawdą jest, że ta tercjarka z Kortony przekraczała czasami granicę tego, co przystoi, i nie dbała o przyjęte formy zachowania się, bowiem skłaniała ją do tego jej gwałtowna natura. Spowiednikowi często sprawiało wiele trudności, by pohamować jej nieobliczalną gorliwość. Można by się zapytać, czy te czyny, dalekie od mieszczańskiej maniery, pozwalają się wytłumaczyć jej południową naturą, która poprzez gest wyraża się znacznie chętniej niż natura powściągliwych ludzi z północy? Czy odpowiadają one włoskiemu temperamentowi, który w średniowieczu był bardziej jeszcze niepohamowany niż obecnie? Pełnego pokory postępowania Małgorzaty nie może umniejszyć odrobina egzaltacji. Wielu pobożnych ludzi dokonywało podobnych czynów symbolicznych, nawet prorok Jeremiasz ukazał się wśród ludzi z jarzmem na karku. Niejednokrotnie wywoływało zgorszenie zachowanie się szaleńców bożych, poświęcających! zbyt mało uwagi dobrym manierom. Czy nie za daleko posunął się także święty Franciszek rozbierając się przed biskupem podczas rozprawy sądowej? Małgorzata należała do tych, których czyny przewyższały zwykłe pobożne praktyki. Chciała zstąpić na dno pokory z odwagą, która nie lęka się niczego. Również ówcześni odczuwali niezwykłość jej postępowania płynącego z pokory i byli nim zdumieni: „We wszystkich domach stojących w pobliżu ludzie byli wzruszeni do łez z podziwu, współczucia i zbudowania”.
Czyny Małgorzaty płynące z pokory były ponadto nacechowane pokutą cielesną. Bezlitośnie walczyła ze swym ciałem. Dawniej ciało jej było powodem do dumy, teraz dopatruje się w nim swego wroga. Nienawidziła je właśnie dlatego, że ponosiło – w jej mniemaniu – winę za to, iż tak bezmyślnie oddała się niegodnemu życiu. Odczuwała realne pragnienie zniszczenia własnego ciała. Z całą powagą myślała o zniekształceniu swej twarzy, aby już nikt nie mógł jej powiedzieć: „Za młoda, za piękna”. Jednak spowiednik kategorycznie nakazał jej zaniechanie zamiaru okaleczenia siebie. W tej szalonej walce z samą sobą przekroczyła wszelkie granice rozsądku. Z całą złością mówiła do swego ciała: „Zwyciężyłoś mnie, a więc i ja cię zwyciężę”. Słowa te urzeczywistniała z taką gwałtownością, że spowiednik obawiał się jej rychłej śmierci.
Małgorzata posiadała namiętną naturę. Wszystko, co czyniła, czyniła z pasją. Niczego nie wykonywała połowicznie, bez serca. Wielkie pasje były udziałem również tej tercjarki i sprawiły, że pozostała twórczą do końca życia. Kiedyś ciało sprowadziło ją na drogę niepohamowanej zmysłowości; jeszcze teraz czuła, jak wielkie wrażenie wywierała jej piękna twarz. Na nowej drodze pokuty widziała w swym ciele wroga, a nie sprzymierzeńca. Toczyła z nim ciężkie walki. Znów powinno stać się w jej życiu bezwolnym narzędziem, ale tym razem miało służyć zupełnie innym celom. „Między moją duszą i moim ciałem musi toczyć się walka na śmierć i życie, do końca, i nie mogę zgodzić się na żadne zawieszenie broni.”
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.