Msze św. były tu praktycznie od zawsze. Od ostatnich właścicieli wiem, że odbywały się nawet w czasie wojny – mówi Jan Navus-Wysocki, współwłaściciel wyspy Ostrów Wielki na jeziorze Wdzydzkim.
To jezioro, zwane tu również Kaszubskim Morzem, tworzy z innymi akwenami potężny kompleks o powierzchni prawie 1500 hektarów. Ewenementem na skalę europejską są wyspy, których na jeziorze Wdzydzkim jest aż osiem. Największa z nich, a zarazem jedyna zamieszkała po dzień dzisiejszy, to Ostrów Wielki. Wyspa o powierzchni 70 hektarów ma ponad 3 kilometry długości.
Spełnianie marzeń
Na co dzień Jan zajmuje się gospodarstwem rolnym w Kościerzynie. – Moje marzenie udało się spełnić 20 lat temu – uśmiecha się. Któż nie chciałby mieć swojej własnej, prawdziwej wyspy… Jan Navus-Wysocki kupił ją od ostatnich właścicieli, Franciszka i Stanisława Knitterów. Ludzie na wyspie mieszkali „od zawsze”. W jej północnej części znajduje się góra bukowa, gdzie swoją siedzibę podobno już w średniowieczu mieli oliwscy cystersi. W środku sosnowego lasu rosną rzeczywiście buki i olbrzymi rozłożysty dąb. Niestety, drzewa milczą. – Cystersi zawsze zakładali siedziby w dobrych miejscach – wyjaśnia nieco tajemniczo Jan. Nic dziwnego, że sam na wyspę przyjeżdża czasem nawet tylko na dwie godziny. – Tutaj człowiek ładuje swoje akumulatory. Lubię posiedzieć i popatrzeć na zwierzęta – przekonuje. A tych nie brak – są sarny, dziki, jenot i… dwa orły bieliki!
Paradoksalnie najpiękniej jest tu zimą. Lód musi być jednak nie byle jaki, żeby móc po nim wówczas przejść. – Zawsze jest niebezpieczeństwo! Uderza się wtedy siekierą i jeśli wpadnie pod lód, to dalej już się nie idzie… Ja zawsze wybieram ten gruby lód – uspokaja. Całe szczęście, bo Jan Navus to Kaszuba jak się patrzy, postawny i wieldżi… – Raz, jak się latem burza zebrała, to musiałem kilka dni czekać, bo było niemożliwe, żeby przy takiej fali wejść na łódź – mówi.
Krzyż i ks. Wołoszczyk
Raz na biesiadzie Jan dał słowo Franciszkowi Knitterowi, że Msze św. będą tu odprawiane nadal. – Postawiliśmy nowy krzyż, bo stary już zbutwiał. Stał tam, pod domem. Słowa dotrzymałem… – zamyśla się. Najsłynniejszą Mszę św. odprawił tu w 1940 r. ks. Franciszek Wołoszczyk ps. „Konar”. Jako że był wielkim patriotą, zapadł na niego wyrok śmierci. Ukrywał się przed gestapo m.in. pod podłogą chlewika w Nowej Karczmie. Nieustępliwy ksiądz nie tylko „przy pomocy braci Kulasów” założył oddział partyzancki, ale i jako jedyny kapłan na Pomorzu brał czynny udział w walce. Ową nieustępliwość napiętnował nawet ks. Józef Wrycza, założyciel Gryfa Pomorskiego, ale nie dało to żadnego efektu. Być może dlatego, że ks. Wołoszczyk zanadto przeżył śmierć swoich współbraci kapłanów?
Owa słynna Msza była to Suma rezurekcyjna. Tego dnia na wyspie było aż 800 wiernych. – Jak wpadli później hitlerowcy, to ks. Wołoszczyk schronił się... w kanapie. Prowadzili pod bronią Franciszka Knittera i krzyczeli, żeby się przyznał, że jest tym poszukiwanym księdzem – Jan wspomina opowieść świadka. Franciszek przeżył. Dzielny kapłan też, choć po wojnie musiał uciekać przed UB. Do Wenezueli, Kanady, potem do USA, gdzie zmarł. – Staram się każdego roku przypłynąć na początek sezonu. Modlimy się o pomyślność i żeby nikomu nic się nad wodą nie stało – mówi Elżbieta Żelichowska, właścicielka pensjonatu we Wdzydzach. Ale przyjeżdżają tu też członkowie Stowarzyszenia Przyjaciół Wdzydz. – Nasz Gabryś jest już na wyspie drugi raz. Mieszkamy z mężem Rafałem w Sopocie, ale ja pochodzę z Kościerzyny – mówi Agnieszka Zimmermann, nauczyciel akademicki na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Mały Gabryś szczególnie uroczo wyglądał w stroju kaszubskim i… góralskim kapeluszu.
Obecnie Msze św. odprawia się tu raz w roku. Zwykle pod koniec czerwca, a wiadomości rozchodzą się pocztą pantoflową, ale są także zamieszczane na stronie internetowej stowarzyszenia. Warto już zatem nastawić budzik na przyszłoroczny czerwiec.
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).