Niech te kilka świadectw będzie wypowiedzeniem ostatniego zdania potwierdzającego słuszność organizowania rekolekcji szkolnych z udziałem ekipy ewangelizacyjnej.
Kiedy byłam mała bawiłam się w szkołę i uczyłam misie
Jestem najstarsza w rodzinie, mam mnóstwo młodszych kuzynów i kuzynek – to ja zawsze wymyślałam zabawy, ze wszystkim ich zaznajamiałam, reżyserowałam przedstawienia dla rodziców. Potem w szkole zdarzało się, że nauczyciele prosili mnie o prowadzenie lekcji, kiedy mieli coś innego do zrobienia. Wybór studiów polonistycznych wydawał się więc idealny, bo zakładał rozwijanie moich zdolności i pasji.
Pod koniec liceum przeżyłam totalną zmianę światopoglądu i poznałam Jezusa. Przerzuciłam wtedy całą swoją energię na przekazywanie innym nie tyle wiedzy, ile właśnie prawdy o Nim. Zaangażowałam się we wspólnotę i we wszystkie możliwe akcje ewangelizacyjne. Wiem, że to było bardzo dobre, robiłam dla Boga to, co naprawdę kochałam. Zjeździłam wschód i zachód Europy, biorąc udział w organizacji przeróżnych seminariów i rekolekcji. Potem wróciłam i zostałam nauczycielką.
Jednak od dłuższego już czasu przestałam być pewna, że jestem powołana do ewangelizacji: „Dorosłam, patrzę realnie na życie, mam pracę – i to niejedną, mało czasu, mnóstwo obowiązków, poza tym nie ma ludzi niezastąpionych – są lepsi, którzy mają więcej zapału, a mniej rutyny”. To okropne słowo, którego nie lubię, tak samo jak tzw. „wypalenia się”. Wycofałam się z aktywnego udziału we wszystkich akcjach, przez ponad rok żyłam sobie spokojnie, odpoczywając. Miałam jednak poczucie, że coś jest nie w porządku. Zaczęłam się modlić, aby Bóg przywrócił mi swoją „pierwotną miłość”, taką, jaka była na początku, kiedy Go spotkałam.
Toteż propozycja współorganizowania rekolekcji w Bytomiu nieco mnie zaskoczyła. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Bałam się, że będę niewiarygodna, że za mało we mnie ognia, że teraz umiem już tylko prowadzić lekcje w szkole, że jestem zdystansowana i sztywna. Decyzja jednak musiała być szybka. Postanowiłam spróbować, mówiąc sobie, że to ostatni raz, a jak rozczaruję wszystkich, to będę miała dowód, że powinnam się zająć czym innym. Poczułam wielką odpowiedzialność, bo to przecież ok. 400 osób, a nas niecała dziesiątka. Ale nie nastawiałam się na takie przygotowania! Myślałam, że będzie lekko, przyjemnie i wesoło, jako że ekipa wydawała się nieco zwariowana. Okazało się, że czeka nas mnóstwo pracy i wysiłku, na który składać się musiał także, niestety, mój. Podczas samych rekolekcji było jeszcze gorzej – wstawanie o świcie i dzień trwający 24 godziny. „Panie Boże – to już chyba nie dla mnie, weteranki”.
A jednak byłam w błędzie. Zobaczyłam to dopiero, gdy zdałam sobie sprawę, że potrzebowałam tych rekolekcji. Doświadczyłam ich mocno, choć po drugiej stronie mikrofonu. Na początku szukałam Boga ze wszystkimi, bo jak już wspomniałam, czułam się pusta. Drugiego dnia dotarła do mnie ponownie największa prawda mojego życia:, że Jezus mnie szalenie kocha, a Jego miłość jest ciągle świeża i nowa. Najbardziej jednak utkwiła mi w pamięci droga krzyżowa, która powstała dosłownie tuż przed nabożeństwem. Odgrywając rolę Weroniki, sama poczułam się tchórzem i zrobiło mi się wstyd, że Jezus się na mnie zawiódł. Myślałam też dużo o istocie cierpienia, bólu, nawet nie wiedząc, jak bardzo mi się to w przyszłości przyda. Odkryłam także, że organizowanie rekolekcji faktycznie nie ma sensu... jeżeli nie przeżywam tych rekolekcji sama. To dla mnie Jezus umarł na krzyżu i na mnie Mu zależy, więc dba o to, żebym się nawracała. Te rekolekcje naprawdę były dla mnie darem. Nigdy nie wiesz, przez co Bóg może przemówić do Ciebie, czym zechce się posłużyć, aby coś do Ciebie, człowieku, dotarło. Zrozumiałam, że każdy, więc także i ja, jest posłany, by głosił Dobrą Nowinę – jeden na rekolekcjach, inny przykładem codziennego życia, jeszcze inny przez pisanie książek czy śpiewanie. Nie wiem, czy jeszcze będę prowadziła jakieś rekolekcje. Może Bóg użyje mnie w zupełnie inny sposób? Ale jedno jest pewne – ogień, który rozpalił w nas Duch Święty, nie wygasa nigdy. Czasem wydaje się, że jest bardzo przytłumiony, ale on ciągle i nieprzerwanie jest.
Kasia Krzyścin – prowadząca
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.