O miłości do Kościoła z Ewą Urygą rozmawia Jan Drzymała
Może tu jest właśnie wyzwanie dla Kościoła, żeby w imię miłości bliźniego zacząć działać i być bardziej solidarnymi z biednymi. Tak było w pierwotnym Kościele. Czy nie czas wrócić do tamtego sposobu dawania świadectwa?
- To jest strasznie trudne. Dlaczego bez przerwy jest mnóstwo ludzi żebrzących, bezdomnych. Widzę to jeszcze bardziej, odkąd mieszkam w Warszawie. Jak tylko wejdzie się do centrum, widać, że ludzie są zupełnie załamani psychicznie. W zeszłym tygodniu podeszła do mnie dziewczyna, która mówiła, że straciła pracę, straciła rodziców. Poszłam i kupiłam jej cały worek jedzenia, ale powiedziałam, jej, że to przecież nie zastąpi tego, co powinna zrobić czyli pójść do pracy. Kiedyś też podeszła do mnie kobieta z dzieckiem. Prosi o pieniądze. Zaczęłam z nią rozmawiać. Pytam, jak długo jest w Polsce, czy próbowała podjąć pracę. Przecież jest w pełni sił. Pytam, jak się czuje, kiedy żebrze. Ona słuchała, patrzyła. Dałam jej jakieś pieniądze, ale pomyślałam, że może kiedyś zakiełkuje to, co powiedziałam. Brakuje mi jakichś takich ośrodków, które się zajmą właśnie tymi ludźmi. Bardzo dużo przecież jest takich osób, które się nie przyznają, że potrzebują pomocy. Trzeba się zainteresować rodzinami, które mają problemy finansowe. Wielu ludzi się do tego nie przyznaje, że żyją na skraju nędzy. To jest okropne.
Na koniec jeszcze zapytam, o jakim Kościele pani marzy?
- Jak byłam mała, to zawsze chciałam, żeby każdy kochał Pana Jezusa. O takim też Kościele marzę, żeby każdy człowiek kochał Pana Jezusa. Nieważne, czy jest baptystą czy muzułmaninem. Niech się nazywa jak chce. W pewnym momencie staniemy na jednej linii i wszyscy ujrzymy jednego Boga. Jednak to miłość skłania człowieka ku dobru. Marzę o tym, żeby wszyscy ludzie tym dobrem wewnętrznym się kierowali, bo to zmienia życie człowieka. Właśnie miłość polega na otwarciu oczu na drugiego człowieka. Marzę, żeby ludzie, którzy się mijają na ulicy, czasem na siebie spojrzeli i się uśmiechnęli. To jest niesamowite, ale to daje poczucie życia we wspólnocie. Wiadomo, że się spieszymy. Ale wystarczy skupić się na drobnych gestach. Marzę, żeby jak wyjdę na ulicę, ktoś się zawsze do mnie uśmiechnął. Ja też się staram powiedzieć dobre słowo. Myślę, że to jest początek czegoś fajnego, co się może między ludźmi dziać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.