Słuchający go z zapartym tchem ludzie opowiadali, że słowo Boże w jego ustach było jak miód.
Po śmierci Jana Kowalskiego ludzie wzdychali: To był święty człowiek. Ile wody w Wiśle i Tybrze musi upłynąć, by Kowalski trafił na ołtarze?
Gdy zabijano na arenie pierwszych świadków, Koloseum nie pękało w szwach. Pękało ze śmiechu.
Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.
Krewni byli przerażeni. Jan oszalał. A oni widzieli w nim już samego kardynała!
Leżąc w kałuży krwi, mnich pojął znaczenie każdego słowa Janowego proroctwa: „Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia”.
Gdy w końcu odnaleziono trumnę, zdumienie zaparło wszystkim dech w piersiach. Spoczywało w niej ciało męczennika... idealnie zachowane. To niemożliwe! Przecież zginął 45 lat temu.
Historia pachnąca miłością. Ale dopiero na końcu.
Gdy biskup chciał udzielić mu święceń kapłańskich, Efrem, nie wiedząc, jak oprzeć się naleganiom mistrza, udał, że popada w szaleństwo.
Jest bardziej popularny we Włoszech niż Matka Boża i Jezus Chrystus – opowiadają księża z Italii. Skąd o tym wiadomo?
Ta postać nie pasuje do łzawych, cukierkowych żywotów świętych.