Nie gromadzą pieniędzy na koncie. Nie planują kupna mieszkania, nie myślą o zabezpieczeniu finansowym sześciorga dzieci. Usłyszeli głos Chrystusa i zostawili wszystko. Ukochany kraj, bezpieczne życie, stabilizację. Bo Chrystus, jak mówi Tannit, obiecał im tysiąckroć więcej, niż daje świat. I dotrzymał swojej obietnicy.
Powstała w slumsach Madrytu, dziś jest obecna w Brazylii i Katarze. Droga Neokatechumenalna świętowała niedawno 50-lecie istnienia.
Spędziła ćwierć wieku na Białorusi, w Kazachstanie i Rosji. María Ascensión Romero zastąpi zmarłą Carmen Hernández w ekipie odpowiedzialnych za Drogę Neokatechumenalną na świecie.
7000 osób ze wspólnot neokatechumenalnych zostało w minione wakacje rozesłanych na cały świat, by przypadkowo spotkanym ludziom głosić Dobrą Nowinę. Wyruszyli bez pieniędzy, karty kredytowej, telefonu… Tak jak stali.
Gotowych pójść do seminarium jest 3 tys. chłopaków. 2 tys. rodzin zadeklarowało, że pojedzie na misję. 4 tys. dziewcząt chce pomóc tym rodzinom albo wstąpić do zakonu. To bilans spotkania powołaniowego Drogi Neokatechumenalnej, które odbyło się po ŚDM.
Grzały go kundle. Głosił Słowo grupie Cyganów. Na śmietniku świata. Nic nie zapowiadało tego, że oto wyrasta wspólnota, która przemieni życie setek tysięcy ludzi.
Nie bez podstaw i zarazem nie bez konsekwencji mówią, że weszli na Drogę. Czasami wiedzie ich ona poza granice Polski. Najpierw wyjeżdżają trochę w ciemno. A po jakimś czasie trochę w ciemno wracają. Twierdzą, że najważniejsze to kochać Boga i ufać.
O kryzysie w małżeństwie, sile wspólnoty wiary i Lekarzu od najbardziej śmiertelnej choroby mówi Giovanni Ballarin, katechista.
- Żyjąc w Polsce, czuliśmy się pewni. Będąc w Montpellier, doświadczamy swej kruchości, ale mamy głębokie przeświadczenie, że właśnie tam Pan Bóg chce nas teraz mieć – mówią Adriana i Leszek Wiśnikowie z Opola.
W każdej chwili gotowi są spakować swoje rzeczy i ruszyć w nieznane. Nie boją się. Mówią, że jak się doświadczyło, że Pan Bóg troszczy się o najmniejszy szczegół w życiu, to nie ma się czego bać, nawet w wielkiej Ameryce, do której jadą na misje.