Powstała w slumsach Madrytu, dziś jest obecna w Brazylii i Katarze. Droga Neokatechumenalna świętowała niedawno 50-lecie istnienia.
Charakterystyczny slang („wchodzenie w śmierć”, „fakty konkretne”, „relacjonować się z kimś”), wielodzietne rodziny, liturgia wzorowana na wczesnochrześcijańskiej – to znaki rozpoznawcze neokatechumenatu. Na obchodzonych w Rzymie uroczystościach dziękczynnych za pół wieku istnienia Drogi zebrało się 150 tys. członków ruchu. Od katechez, po których założono pierwszą na świecie wspólnotę neokatechumenalną, minęło 50 lat. Jednak historia Drogi jest dłuższa.
Do baraku
Wszystko zaczęło się od kryzysu egzystencjalnego, który przeżywał młody malarz Francisco (Kiko) Argüello. Jak głęboki był ten kryzys, pokazują obrazki, jakie malował na ścianach swojego madryckiego mieszkania. Przypominają one bazgroły więźnia.
Przyszły inicjator Drogi Neokatechumenalnej urodził się w 1939 r. w zamożnej rodzinie, w której panowała zasada: wiara to wiara, a życie to życie. Od wczesnej młodości Kiko był daleko od Kościoła. Fascynował się twórczością Jeana-Paula Sartre’a, zdaniem którego życie to absurd, a drugi człowiek jest piekłem. Argüello nie wiedział, po co żyje, i całe noce spędzał na grze w szachy. Ukończył malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Madrycie i dostał państwową nagrodę za swoje obrazy, ale nie dało mu to szczęścia. „Byłem jakby martwy wewnętrznie” – pisał później w książce „Kerygmat”. „Zrozumiałem od razu, że jeśli w ten sposób będę żył dalej, to popełnię samobójstwo”.
Choć nie wierzył, zaczął żarliwie się modlić i został wysłuchany. „To było jak dotknięcie jakiejś istoty. (...) Czułem, że Bóg istnieje” – pisał o tym, co wtedy przeżył. Skierował się do kościoła, ale ksiądz nie wiedział, co ma z nim zrobić.
Jakiś czas później kobieta, która pracowała u jego rodziców jako pomoc domowa, poprosiła Kiko, by spróbował uspokoić jej męża pijaka. Jak się okazało, żyła w slumsach. Widząc jej nędzę, Kiko postanowił sam zamieszkać w podobnych warunkach. Zabrał ze sobą gitarę i Biblię i przeniósł się do opuszczonego baraku w dzielnicy Palomeras Altas. Utrzymywał się z lekcji gry na gitarze. Zaciekawił miejscowych Cyganów, którzy zaczęli domagać się, żeby mówił im o Bogu. Trudno było odmówić, skoro żądał tego m.in. szef miejscowego gangu.
Ze slumsów do Rzymu
Żyjąc w barakach, Kiko poznał starszą o 9 lat Carmen Hernandez. Pochodząca z Kastylii córka fabrykanta została wysłana przez ojca na studia, po których wspólnie z rodzeństwem miała przejąć zarządzanie firmą. Wolała jechać na misje do Boliwii i Indii, ale do wyjazdu, do którego przygotowywała się przez dłuższy czas, nie doszło. Widząc postępowanie Kiko, Carmen też zamieszkała w jednym z baraków Palomeras i zaczęła mu pomagać. Była połowa lat 60., w Rzymie właśnie kończył się Sobór Watykański II. Z inicjatywy Carmen, która w Instytucie Misjonarek Chrystusa uczyła się teologii, grupa Cyganów zebranych wokół Kiko zaczęła celebrować czuwanie paschalne. Później – za zgodą abp. Casimiro Morcillo – sprawowano także Eucharystie w jednej z madryckich parafii. Komunię św. przyjmowano pod dwiema postaciami, dlatego – aby nie gorszyć innych – Msze św. odprawiano za zamkniętymi drzwiami.
W 1968 r., kilka miesięcy po tym, jak na ulicach Rzymu lewicowa młodzież ścierała się z policją, Kiko i Carmen przyjechali do Rzymu, zaproszeni przez włoskiego ks. Dino Torreggianiego. Początkowo w żadnej parafii nie znaleźli osoby, która byłaby zainteresowana tym, co mieli do powiedzenia. W końcu zetknęli się z ludźmi z kościoła pw. Męczenników Kanadyjskich. „Na zebraniu, gdzie wszyscy byli z młodzieży lewicowej, powiedziałem, że Lenin i Che Guevara to fałszywi prorocy” – pisał Kiko. „Mówiłem o Chrystusie, który nie opiera się złu”. Niektórych przekonał. Dzięki temu w parafii pw. Męczenników Kanadyjskich odbyły się katechezy. Jesienią 1968 r. powstała tam pierwsza na świecie wspólnota neokatechumenalna. Inicjatorzy Drogi głosili katechezy jeszcze w kilku rzymskich parafiach, po czym ruszyli z misją na cały świat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.