Ochrona przed niepamięcią stała się moim zadaniem, bo niepamięć to wróg straszniejszy niż jakikolwiek pocisk lotniczy. O swoim zadaniu jako dziennikarki w relacjonowaniu tego, co dzieje się na Ukrainie pisze Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego.
Nigdy nie zapomnę pierwszej niedzieli wojny. Byłam wtedy w pracy sama. Czytałam płynące z różnych stron apele do Putina o zaprzestanie nieuprawnionej agresji, wezwania do modlitwy o pokój i przede wszystkim po raz pierwszy rozmawiałam z ludźmi, którzy byli w ostrzeliwanych wówczas miastach. Wielu z nich wtedy nie znałam, po dwóch latach stali mi się bliscy. W tę pierwszą wojenną niedzielę uzmysłowiłam sobie, że dopóki na Ukrainie nie nastanie pokój moja praca dziennikarska nie będzie taka jak wcześniej. W sercu brzmiały mi słowa nuncjusza apostolskiego z Syrii, który mówił, że na początku wojny jego telefon non stop dzwonił, z każdym kolejnym rokiem dziennikarze coraz bardziej zapominali… a wojna w tym kraju wciąż trwa. Postanowiłam sobie, że nie mogą pozwolić, by tak się stało z wojną, która próbuje w barbarzyński sposób wymazać naród ukraiński z powierzchni ziemi i na trwałe zmienić oblicze Europy i która tak mocno dotyka także mojej ojczyzny. Ochrona przed niepamięcią stała się moim zadaniem, bo niepamięć to wróg straszniejszy niż jakikolwiek pocisk lotniczy.
Nie liczyłam rozmów, które przeprowadziłam, ale w pierwszym roku wojny nie było praktycznie dnia bym nie przygotowywała materiału dającego świadectwo cierpieniu Ukraińców i ich niezłomności. Poruszona byłam (i dumna jak nigdy dotąd z bycia Polką) świadectwem moich rodaków, którzy otworzyli swe domy i serca przed ludźmi uciekającymi przed wojną a także ogromną solidarnością, jaką demonstrowali sami Ukraińcy. W oceanie cierpienia, niesprawiedliwości i przemocy starałam się dostrzegać bohaterów codzienności, którzy swym zachowaniem pokazywali, że to dobro pisze historię. O tym właśnie chciałam opowiadać na falach Radia Watykańskiego, a także w polskich mediach, z którymi współpracuję. Nie pomijałam przy tym rosyjskiej brutalności, która zszokowała świat. Nie zapomnę rozmów z ludźmi, którym udało się wydostać z oblężonego Mariupola i świadkami ekshumacji w Buczy i Irpieniu. Mówiąc o dziejącym się na Ukrainie dobru nie pudrowałam brutalności wojny, tylko w optyce wiary szukałam dowodów na to, że Bóg nie opuścił Ukrainy. I takie przekonanie zyskałam. Widzę Go w ludziach, którzy cierpią i pomocnych dłoniach, które temu cierpieniu próbują zaradzić. Ta praca dziennikarska jest też dla mnie samej swoistą wędrówką wiary, w niełatwym dla mnie czasie mych osobistych poszukiwań.
Wielkim odkryciem było dla mnie zobaczenie dobra, jakiego przez 30 lat od odzyskania niepodległości Ukrainy dokonali w tym kraju polscy kapłani, zakonnicy i siostry zakonne. Przypomniał mi o tym ostatnio bp Witalij Skomarowski, przewodniczący łacińskiego episkopatu Ukrainy, podkreślając, że Polacy nie po raz pierwszy hojnie wsparli Ukraińców. Mówił o niepoliczalnym dobru wsparcia finansowego, ludzkiego i duchowego, jakie dawali przez ostatnie dekady pomagając odbudować Kościół z ruin komunizmu, a teraz dalej to czynią, bo nie uciekli, zostali i trwają z niezłomnym narodem. Ta obecność nie potrzebuje komentarza. Ona jest nadzieją.
Pamiętam moment, gdy zastanawiałam się czy moja praca ma sens i jest czymś więcej niż jedynie informowaniem. Było to krótko po tym, jak puściłam informację o problemach wolontariuszy w Kijowie, którzy opiekowali się dorosłymi osobami leżącymi i niepełnosprawnymi. W materiale wybrzmiał wówczas apel, że bardzo pilnie potrzebują pampersów dla dorosłych, bo bezskutecznie proszą o nie różne organizacje, które wolą dostarczać żywność czy leki a pampersy traktują jako zbędną zachciankę. Dla ludzi, którzy mieli pod swą opieką kilkudziesięciu chorych i niepełnosprawnych, była to kwestia nie tyle przetrwania, ile ludzkiej godności. Godzinę po emisji serwisu informacyjnego dostałam wiadomość z Kijowa: „Pani Beato, dziękujemy. Mamy już zapewnione pampersy”. Były łzy. Po tym już się nie pytałam, czy moja praca ma sens. Wiedziałam, że ja mam informować a Pan Bóg znajdzie kogoś kto zechce pochylić się nad losem ludzi, których codziennością są alarmy, bombardowania i niekończący się strach.
Wiem, że mam opowiadać o losie Ukraińców aż do zwycięstwa. Mam pewność, że świadomość, iż ktoś o nich pamięta i przejmuje się ich losem rozbudza nadzieję. Polityczne spory zostawiam politykom. Sama nie chcę zamykać oczu na ból Ukrainy. Modlę się o jej zwycięstwo i o cud pokoju. Ta wojna musi nas dalej obchodzić. Jestem głęboko przekonana, że solidarność i pomoc humanitarna są tak samo ważne jak mówienie prawdy o toczącym się konflikcie. Żadna propaganda nie może nas uśpić. Agresor czyni bowiem wszystko, by świat zatracił kolor czerni i bieli, nie można jednak zapomnieć, że to Rosja jest agresorem, a Ukraina ofiarą. Tę wojnę wygrywa się w okopach, ale i na froncie informacyjnym. Czuję się uprzywilejowana, że trwam po stronie Ukrainy i prawdę o cierpieniu tego umęczonego narodu mogę opowiadać światu.
Слава Україні! Героям слава!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.