„Coraz bardziej się przekonuję, że chociaż sytuacja na rynku prasy drukowanej jest bardzo trudna, to jeśli media katolickie, te tradycyjne, czyli drukowane, nie przetrwają, konsekwencje będą poważne” – mówi redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, ks. Adam Pawlaszczyk. W rozmowie z KAI z okazji jubileuszu 100 lat pisma omawia m. in. misję katolickiego dziennikarstwa i wyzwania stojące przed mediami.
Dawid Gospodarek (KAI): Jubileusz 100-lecia istnienia „Gościa Niedzielnego” jest dobrą okazją, by popatrzeć w przeszłość. Gdy patrzysz na dzieje „Gościa”, co z nich jest dla Ciebie najbardziej inspirujące? Może coś Cię zaskoczyło?
Ks. Adam Pawlaszczyk: Zaskoczyło mnie właściwie wszystko. Przypomniałem sobie ostatnio, jak lata temu, jeszcze jako diakon, przed święceniami prezbiteratu, uczestniczyłem w wykładach ks. Stanisława Tkocza. Tłumaczył on nam różne prasowe technikalia – jakie są formaty i gatunki papieru, typy druku. Właściwie nikt go nie słuchał. Nikomu z nas nie wydawało się to ciekawe, a przede wszystkim nikomu do głowy wtedy nie przyszło, że to kiedyś będzie potrzebne. Nie dosłyszeliśmy więc i kolejnych części wykładu, a przede wszystkim tego, że dobra prasa katolicka dostarczona wiernym jest w stanie zrobić “dobrą robotę” duszpasterską.
Z roku na rok coraz bardziej się przekonuję, że chociaż sytuacja na rynku prasy drukowanej jest bardzo trudna, to jeśli media katolickie, te tradycyjne, czyli drukowane, nie przetrwają, konsekwencje będą poważne. W przestrzeni Internetu panują specyficzne prawa, by przetrwać trzeba często balansować na granicy przyzwoitości. Myślę, że u odbiorców bardziej świadomych wpływa to na poziom zaufania do mediów, może więc wpłynąć również na poziom zaufania do instytucji, które za tymi mediami stoją, w tym do Kościoła.
KAI: Co możesz powiedzieć o dzisiejszych czytelnikach „Gościa Niedzielnego”? Dla kogo piszecie?
Chciałbym umieć odpowiedzieć na to pytanie w sposób jednoznaczny i konkretny, ale nie mogę, choć oczywiście wyniki badań czytelnictwa znam. Odbiorców mamy różnorodnych, ale wiekowo jest to raczej starsze pokolenie, tradycyjne, przywiązane do Kościoła i tytułu. Niedawno zaproszono mnie do telewizji, do programu, którego odbiorcami są seniorzy. Pani redaktor wyjaśniła, że przecież „Gościa” czytają przede wszystkim seniorzy. Ja jej odpowiedziałem, że zdaję sobie z tego sprawę, aczkolwiek mam nadzieję, że nie tylko oni. Tymczasem specyfika pisma katolickiego jest taka, że ma przecież konkretną misję, która oczywiście nie może być zawężona tylko do jednej grupy. Nawet tej mocno kojarzonej z Kościołem.
Biorąc pod uwagę ostatnie wyniki badań na temat wizerunku współczesnego Kościoła wśród Polaków, muszę przyznać, że jest sprawa niezwykle trudna. Chcemy pisać zarówno dla młodszych, jak i dla starszych, choć wiemy, że młode pokolenie zdecydowanie nie jest już odbiorcą prasy drukowanej. Jeszcze bardziej istotne dla nas jest, żebyśmy umieli pisać na tyle rzetelnie o Kościele, o nauczaniu Kościoła, o zjawiskach, które w Kościele zachodzą, żeby odbiorcy mogli mieć pewność, że mogą nam ufać. I jeszcze to: że polaryzacja, wzajemne ataki, antagonizmy i wieczne awantury w Internecie, nawet w mało istotnych kwestiach, czyli coś, co podbija liczbę odbiorców, to nie jest właściwa droga dla medium katolickiego.
KAI: Jaka jest dziś misja pisma katolickiego? Jaką misję ma „Gość Niedzielny”?
Misję zawsze będziemy mieli tę samą, natomiast sposób jej realizacji powinien być dostosowany do aktualnego czasu. Inaczej też w różnych okresach będą rozkładane akcenty.
KAI: Patrząc na minione sto lat, jesteś w stanie wskazać przykład tych różnych sposobów realizacji misji?
Odnoszę wrażenie, że różnie to wyglądało, w zależności od tego, kto kierował pismem. Na przykład ks. Tkocz był niezwykle aktywnym komentatorem sytuacji polskiego społeczeństwa i Kościoła bezpośrednio po upadku komuny. On już wtedy pisał bardzo odważnie, był otwarty, może dziś byśmy powiedzieli, że to były treści lewicujące. Jednoznacznie krytykował to, że nie wszyscy zrozumieli, iż Kościół, który pomógł w obaleniu komuny, na pewien moment musiał się zatrzymać. Pisał również o Unii Europejskiej. Polemizował z innymi mediami katolickimi. Doszło nawet do ostrego konfliktu z rozpoczynającym swoją działalność medium katolickim, które potem stało się rzekomym medialnym imperium. Na jednym z wykładów w seminarium nazwał wspólnotę zgromadzoną wokół tego medium grupą o charakterze lekko sekciarskim.
KAI: Takie zmiany społeczne, systemowe, zawsze stanowią wyzwanie dla mediów. A dziś z czym jeszcze zmaga się katolicki tygodnik?
Na pewno największe wyzwanie związane jest ze zmianą zachowań czytelników i przestawienie się na odbiór treści w mediach elektronicznych. Dziś odbiorca chce szybko przeczytać krótki, skondensowany news na dany temat, a nie chce szukać interesujących go rzeczy na stronicach całego pisma, które zawiera różnorodną tematykę. Po co ma płacić za treści, które go nie interesują – myśli.
KAI: Zatrzymajmy się przy tym. Jak sobie z taką tendencją czytelników radzicie? Zwłaszcza, jak próbujecie dotrzeć do młodych? Co robicie, by współczesny, sceptyczny wobec papierowych czasopism czytelnik, dostrzegł wartość w tych rozbudowanych analizach, opiniach, przemyślanej i niepowierzchownej treści?
Nasza wizja jest oczywista: nie mamy innego wyjścia, niż bardzo mocno zainwestować w subskrypcję elektroniczną, jednocześnie nie rezygnując ze stałych czytelników drukowanego wydania. To może być trudne – nie musi jednak być niemożliwe. Jeżeli wprowadza się poważne teksty, treści analityczne starające się dobrze oceniać rzeczywistość, wyciągające sensowne wnioski, zakładam, że odbiorca zrozumie, iż za tym stoją poważni ludzie, że z nimi można nawiązać kontakt i warto nawet w przestrzeni Internetu za to zapłacić.
KAI: Zostańmy jeszcze przy misji – jak sprofilowane katolicko pismo może dziś dotrzeć do ludzi sceptycznie nastawionych do Kościoła, obojętnych, będących gdzieś na zewnątrz? Czy to jest realne?
Nie chciałbym się wypowiadać kategorycznie. Trzeba na pewno być bardzo ostrożnym, żeby od próby uatrakcyjnienia przekazu nie przejść do banalizacji Ewangelii. Ludzie potrzebują głębi. Bardzo potrzebują głębi młodzi – potwierdza to wielu duszpasterzy pracujących z młodzieżą. A przecież nie jest łatwo pokazać i przekazać głębię w sposób atrakcyjny dla współczesnego człowieka. Poza tym głębia bierze się zawsze z doświadczenia. To jest zasada indywidualnego spotkania człowieka z Chrystusem oraz doprowadzenia tego człowieka do Chrystusa. Tego w gazecie nie da się zrobić. Każdy jest inny, każdy ma inną wrażliwość religijną czy estetyczną, pomijając już walory intelektualne. To są kwestie bardzo zindywidualizowane. Uważam, że nie jest łatwo znaleźć wspólny mianownik, którym posługując się, dobrze rozwiąże się to równanie. Nie znaczy to, że nie da się tego osiągnąć. Jest to możliwe zwłaszcza w przestrzeni Internetu – na zasadzie „po nitce do kłębka” czy od punktu do punktu, człowiek znajdując poważne treści może zbliżyć się do Boga.
KAI: Zwłaszcza w internetowych dyskusjach, w publicystyce, mocno widać, jak bardzo w Kościele jesteśmy różni, jak spolaryzowane bywają katolickie środowiska. I że po prostu nie potrafimy ze sobą rozmawiać, szybko pojawia się wszystko, co jest przeciwieństwem dialogu i postawy ewangelicznej. Jak w tym wszystkim odnajduje się „Gość Niedzielny”? Czy da się temu przeciwdziałać?
Obserwuję to, o czym mówisz, i to mnie bardzo przeraża. Myślę, że nie ma w Polsce takiego medium, które byłoby w stanie zmienić tę sytuację. Jest to wielki problem ludzi i ich formacji duchowej. Przyszła mi do głowy taka myśl po ingresie abp. Galbasa. Społeczeństwo podzielone na dwie Polski nie jest łatwym odbiorcą. Ogromne emocje ten podział pogłębiają, a nawet kościelna rzeczywistość nie jest wolna od zbijanego na nich kapitału politycznego. To smutne, ale „katolicki” nie dla wszystkich w Polsce oznacza „powszechny”. Co więcej, hasło: „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam” – nabiera dzisiaj charakteru bardziej dogmatycznego dla niektórych, niż najważniejsze dogmaty Kościoła. Niejednokrotnie płynące raczej z ust polityków niż ewangelizatorów. To oczywiste, aczkolwiek jednych z drugimi niektórzy dzisiaj mylą częściej niż kiedykolwiek. Wypowiedzieć się przeciwko ich tezom oznacza nie tylko powiedzieć coś przeciwko nim, ale i przeciwko Kościołowi, nawet przeciwko Panu Bogu…
Konkretnej odpowiedzi na twoje pytanie o remedium nie mam, ale jedno wiem, że dopóki tu będę, nie zgodzę się na to, żebyśmy dali się sprowokować. Bez względu na to, co kto myśli, naszą misją jest ta podstawowa misja dziennikarzy katolickich. Ona jest oczywiście związana z misją Kościoła. Mamy obowiązek mówić prawdę o świecie widzianym oczyma katolików, przez pryzmat katolicyzmu, a nie z pozycji prywatnych.
KAI: Przywołałeś politykę. „Gość” od początku poruszał ważne kwestie społeczne. Jak to robić dziś, żeby mądrze angażować się w tę rzeczywistość polityczną, społeczną, ale nie być partyjnym?
Dostaję sporo komentarzy, z których wynika, że ludzie chcą więcej treści religijnych w prasie katolickiej, a nie społecznych. Ja ich rozumiem, aczkolwiek jest też spora grupa osób, które współczesne problemy świata, Polski, gospodarki i tego, co się dzieje wokół, chcą mieć zaprezentowane przez pismo, które kojarzą z instytucją, do której należą i której ufają. Na pewno najgorszą z możliwych opcji jest ta, którą – niestety – w naszym kraju znamy, i która dotyczy etosu dziennikarskiego. Dziennikarz zbyt blisko polityków, biznesmenów, nie powinien siadać. Chyba że przeprowadza wywiad. Jak wygląda współczesne dziennikarstwo, wiemy. Aczkolwiek uważam, że w przypadku katolickiego dziennikarza jest to wiele bardziej wiążące. Jeżeli coś jest katolickie, powinno być rzeczywiste, wiarygodne. Od nas tej wiarygodności czytelnicy oczekują bardziej niż od dziennikarzy innych mediów. Co nie znaczy, że dziennikarze innych opcji czy jakiekolwiek media mogą pisać, co chcą – wszyscy powinni przekazywać prawdę o świecie, to podstawowe zadanie każdego dziennikarza.
KAI: Jubileusz to nie tylko okazja do podsumowywania historii, ale i spojrzenia w przyszłość…
Staram się patrzeć w przyszłość z optymizmem, aczkolwiek nie jest to łatwe. Pewne trendy kulturowe, które obserwuję i które mnie niepokoją, zdają się pogłębiać, a nie ograniczać. Na boku pozostawiam kwestie dotyczące mojej wiary i ufności w Opatrzność Bożą. Z perspektywy kulturoznawczej próbuję się pocieszać tym, że zawsze, kiedy następuje przesyt, człowiek zaczyna poszukiwać minimalizmu albo wraca do prostoty. Gdy nastąpi przesyt bombardowaniem siebie nawzajem wszystkimi rzekomo ważnymi sprawami, które mamy w mediach społecznościowych czy ogólnie w Internecie, przynajmniej niektórzy zrozumieją, że trzeba wrócić do prawdziwych wartości, do czegoś, co ich wewnętrznie buduje, bo to jest lepsze niż to, czym się karmili do tej pory. Ten trend już trochę widać w mediach społecznościowych.
Wierzę, że przesłanie Kościoła jest na tyle wartościowe, by mogło trafiać do ludzi każdej epoki, o ile zostanie właściwie podane. I o ile ten, kto je podaje, rozumie dobrze, że chodzi o osobiste spotkanie i o głębię wewnętrznego przeżycia, a nie o jakieś wydumane idee, z którymi się człowiek zapoznał i po prostu w nie wierzy.
To jednak nie koniec. Środki wciąż napływają. Trwa też zbiórka rzeczowa.
Pod protestem przeciw jej zwolnieniu podpisało się 25 tys. osób